Strona:Adam Szymański - Dwie modlitwy.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w papierach coś szuka, a na mnie, kiedy mówi, to i wcale jakoś nie patrzy. A bywało, toć zawdy oko w oko, słowo powie, to rozumiem. Teraz nie ten.
— Ano dobrze, dobrze, Macieju, a co powiesz? powiada.
— Dziwuję się niemało, bo i co ja powiedzieć mu mogę? No, ale kiedy pyta, to i mówię: a przyszedem, czy niema co wedle drogi, proszę łaski wielmożnego pana?
— A no to znowu toż samo; dobrze, dobrze, właśnie myślałem, chciałem sam posłać po ciebie, trzeba list zawieźć do Korzenistego.
— Usiadł, napisał i daje.
— Nie widzi mi się to, co prawda, boć wiem, że do Korzeniste-