Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie robim impertynencji w zamian za jego grzeczności!
Tak więc skończyło się na tem, że to ja jeszcze dostałem porządną reprymendę, musiałem przepraszać zamiast żądać przeproszeń i upokorzony choć nieprzekonany, zajechałem do naszego hotelu.
Od czasu tej naszej wycieczki do Seebach, markiz z Kuryszkinem stali się prawie nierozłącznem towarzystwem rodziny Bąbalińskich.
Szybkie postępy, jakie ta znajomość w krótkim czasie zrobiła, przypisać należy tej tajemniczej sympatji, która zbliża i łączy w okamgnieniu wyższe, szlachetniejsze natury. Pani Bąbalińska odgadła w markizie ów typ idealny, o którym tyle marzyła. Lodzia musiała zapewne choć w części podzielać przekonanie swej matki, bo ulegała coraz to bardziej urokowi tej nowej znajomości.
Co się zaś ze mną działo, tego nie jestem wypowiedzieć w stanie: raz oskarżałem w duchu pannę Leokadję o kokieterję, zdradę, niestałość i wszystkie inne najczarniejsze dla kochanka zbrodnie, drugi raz obwiniałem sam siebie o zbyteczną podejrzliwość, brak zaufania i wszystkie ciężkie krzywdy, które tym sposobem wyrządzam szlachetnemu sercu Lodzi.
Cóż dziwnego, — myślałem sobie — że znajduje przyjemność w towarzystwie tak wykształconych ludzi, cóż dziwnego, że korzysta ze sposobności, by się zabawić i rozerwać! Śmiesznością przecież byłoby przypuszczać, że ma jakieś zamiary