Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ratuj panie Janie! wykrzyknięto jednogłośnie, gdy mnie zobaczono.
Ja na szczęście umiem w takich razach zachować zimną krew i przytomność umysłu, tem bardziej jeszcze, gdy podobna katastrofa nie u mnie ma miejsce. Na swoje bowiem zawsze człowiek drażliwszy i łatwiej się mięsza. Objąłem więc natychmiast ogólną dyrekcję i wypowiedziałem stanowczą walkę nieszczęsnemu żywiołowi. Tymczasem nadbiegli moi ludzie, jakoteż i z innych okolicznych wsi, przez co siły pozostawione do mojej dyspozycji znacznie się powiększyły. Pana Bąbalińskiego uprosiłem żeby stał spokojnie i do niczego się nie mieszał a sam z całą żywością i energią wziąłem się do roboty. Nasamprzód musiałem pomyśleć o zabezpieczeniu nietkniętych jeszcze zabudowań, na to więc odrazu wszystkie wytężyłem siły, rzuciwszy znaczną ilość sikawek na najbardziej zagrożone stanowiska. Tego dokonawszy, resztę podzieliłem na trzy gromady, z których każdej przeznaczyłem ratunek jednego z trzech pięknych budynków.
Sam wszędzie czynny, wszędzie obecny, dozorowałem na każdym punkcie, wydawałem potrzebne rozkazy, sam najskuteczniej kierowałem sikawkami i rzucałem się z hakiem w ręku na odrywanie i rozrzucanie przepalonych belek Czułem się w swoim właściwym żywiole i zwijałem się jak mucha w ukropie. Rozgorączkowany wrażeniami dnia poprzedniego, bezsennością, widokiem