Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tnych, który jest dla pana solą w oku. Przecież nie wahałeś się go użyć w dziwnem rozumieniu, że słowa pańskie mogą mieć jeszcze jaką wagę u nas.
Masz pan szczęście, że jego listu nie pokażemy markizowi, któryby pewnie powtórnie nie darował panu życia, za które się tak czarną wypłacasz zdradą.
„Nie trudź się pan dalszą korespondencją, bo listy pańskie nie będą przyjmowane.

Hrabia Kalasanty Bąbaliński“.

Tego mi było już zanadto!
Podobnie ubliżający sąd o mnie, który niestety w pewnej części nie był bez niejakiej podstawy, zranił mnie nadzwyczaj boleśnie.
— Co za przesada! co za zaślepienie! — pomyślałem, zaprawdę wspólna to wszystkim ludziom właściwość nie dopatrywać żadnej skazy, żadnej wady najmniejszej w tych, z którymi się czasowo w przyjaznych zostaje stosunkach, a przypuszczać zaraz w nich nazajutrz po zerwaniu wszystkie najgorsze i najczarniejsze występki. Wszyscy tak jesteśmy niepomiarkowani w naszych sądach i krążymy zwykle tylko koło biegunowo przeciwnych wyobrażeń.
Anioł lub szatan, geniusz lub idjota, są to wyłączne przeciwstawienia, któremi szafujemy w miarę różnych zaślepiających nas namiętności. Przejść natychmiastowo z bezwzględnej admiracji do bezwzględnej pogardy, jest u nas rzeczą powszechną i zwyczajną.