Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ty żyjesz! — wykrzyknęła moja romantyczka w uniesieniu radości. — On więc zginął — dodała, starając się przybrać ton grobowy.
Gdym ją zapewnił, że on żyje także bez najmniejszej szkody, zawdzięczając mnie swoje życie, zaczęła się unosić nad moją szlachetnością, ale wyraziła cień żalu, żem go przynajmniej lekko nie postrzelił. Tak to wy kobiety zawsze jesteście więcej krwiożercze od nas! Nie mogłem jej przyznać się iż to była czysta niemożliwość postrzelić kogoś prochem, oświadczyłem więc tylko gotowość wyzwania powtórnie i strzaskania ręki tym razem. Naturalnie, że ofiary mojej nie przyjęto i zadowolono się adoracją dla mnie, a pogardą dla dawnego wielbiciela. Tak utrwaliłem stosunki z domem pp. Bąbalińskich i oświadczyłem się wkrótce jak wiesz o rękę panny Leokadji. Z drugiej strony mój pan Stożek zawdzięczając mi życie, stał się największym moim przyjacielem. Żeby mu zupełnie wybić z głowy pannę Leokadję wciągnąłem go do gry a następnie powierzyłem go twojej mistrzowskiej rączce, byś dokończyła jego aż nadto zaniedbanej edukacji. Ale ty widzę zamiast jego uczyć, sama przy swym uczniu tępiejesz i tracisz na swej namiętności życia.
— Dziękuję ci za taki komplement. Być może żem zasłużyła na niego, ale czy wiesz na pewno, że on nie ma znaczniejszego majątku? wszakże prowadził tu dość wystawne życie i pokupował mi prezenta na parę tysięcy franków.