Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ba! to wszystko pochodziło z wygranych pieniędzy, bo z początku miał szalone szczęście. Ale wiem dobrze od pana Bąbalińskiego, że nie posiada nic prócz małej wioseczki, z której mu po ostatnich niepomyślnych zwrotach fortuny nie wiele co zostanie. Niedawno przychodził do mnie z prośbą o pożyczenie mu pieniędzy. Pieniądzmi naturalnie nie mogłem mu służyć, ale zaprowadziłem go za to do znajomego mi lichwiarza i zrealizowałem tym sposobem czysty zysk trzech tysięcy franków.
— Jakimże cudem?
— Przez wdzięczność, żem mu ułatwił cały interes i podpisał swe zaręczenie na wekslu, zmusił mnie do przyjęcia dwóch tysięcy franków, których naturalnie nigdy oglądać nie będzie, swoją drogą dostałem od lichwiarza tysiąc franków za przyprowadzenie mu takiej rybki.
— Jesteś genialnym człowiekiem Florezie, za swe zaręczenie wziąść trzy tysiące franków, to wielka sztuka tem bardziej, gdy ci nikt grosza nie da na twój własny weksel.
— Widzisz więc moja droga, iż umiem żyć. No zawrzyjmy ze sobą zgodę. Pana Stożka porzucisz, bo już jest nam zbyteczny, a mnie dasz pocałunek pierwszy od dni kilkunastu.
— Z całego serca, lepiej że ta cała rzecz teraz się skończy, bo potem możebym nie miała odwagi z nim zrywać.