Strona:Ada sceny i charaktery z życia powszedniego. T. 3.pdf/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale już po pisaniu czas było przybyć samememu! — rzekł Erdziwiłł. Koń ci chyba zakulał w drodze.
— Nie — odparł Robert, psuła mi się bryczka tylko, i dwa razy po kilka godzin dla niéj straciłem.
— Dajmy temu pokój! — przerwał major — co było a nie jest, nie pisze się w regestr. Chodźmy do pokoju — głodny jesteś?
— Nie — dziękuję.
— Jak to? z drogi, i nie głodny? zaśmiał się sędzia — to przeciw rzeczy naturze. Każ dawać jeść majorze. Nie wierz gębie, połóż na zębie.
I jeden i drugi, nadrabiając wesołością, z ukosa spoglądali na przybyłego, znajdowali go zmizerowanym, bladym, zmienionym. Ojciec tém czulszym się chciał okazać. O powodzie powołania, o niczém nie wspominał. Robert to sobie tłómaczył przytomnością obcego — i trwoga go nie opuszczała. Erdziwiłł też znajdując się potrzebnym, dla złagodzenia piérwszego starcia, którego się zawsze obawiał — dosiadywał, choć konie miał już i na ochocie wyrwania się nie zbywało.
Major ażeby uniknąć wszelkiego wspomnienia Ruszkowa, nawet o półkownika się nie zapytał.... Mówiono o niczém.... o pogodzie — o polach, a Erdziwiłł wesołe koncepta wtrącał.