Strona:A. Lange - Zbrodnia.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łeś już zbliżające się zwiastowanie wiosny. Szliśmy obaj po drodze, prowadzącej do miasta; nie miałem najmniejszej ochoty do rozmowy. Paliłem papierosa za papierosem i milczałem bezwzględnie o wczorajszem zdarzeniu. Michał też dyskretnie tego tematu unikał, owszem, zdawał się go ignorować.
Co się tycze mnie, to jedyną moją myślą było:
— Za dwie godziny go zabiję, za półtorej godziny go zabiję, za godzinę — za pięćdziesiąt minut — za czterdzieści pięć minut...
Jakby zdaleka — przez mgłę — dochodziły mię słowa Michała:
— Najsmutniejsze jest to, że współczesna kobieta zupełnie kochać nie umie... Ostatecznie, cóż jest w kobiecie, poza tą trochą ciała i młodości? Nic, kurzy mózg, serce puste, ciemność... Tajemnicę każdej kobiety poznasz w dwadzieścia cztery godziny, a potem zostaje ci tylko nuda i nic więcej... Tymczasem mężczyzna czego pragnie? Bezmiarów! Któraż kobieta mu da te bezmiary? Mojem zdaniem, nigdy miłość zaspokojoną być nie może... Ileżbym ja dał, gdybym był kochany...
Pierwszy raz (może zresztą i nie pierwszy) obnażyła mi się potworność tej powszechnej