Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wodniczącego o pozwolenie ugaszenia choć cokolwiek pragnienia.
Stróż, przynieś mi, bracie, lemoniady i kieliszek angielskiej gorzkiej! Nie będę mówić, łaskawi panowie, o moralnej stronie naszego rzemiosła i o jego oznaczeniu socjalnem. Panom, bezwątpienia, lepiej ode mnie znanym jest zdumiewający świetny paradoks Proudhona: „własność — to złodziejstwo“, paradoks, jak panowie chcecie, a jednak dotychczas nie obalony żadnemi narzekaniami tchórzliwych mieszczan i tłustych popów. Przykład. Ojciec — energiczny i mądry drapieżnik — zebrał miljon i pozostawia go synowi, rachitycznemu, niezdrowemu i ciemnemu bałwanowi, i zdegenerowanemu idjocie, bezmózgiemu robakowi, prawdziwemu pasorzytowi. Miljon rubli — to w potencjale miljon dni roboczych, a, znaczy się — prawo ni z tego ni z owego na pracę, pot, krew i życie strasznej masy ludzi. Na co? Za to? Dlaczego? Zupełnie niewiadomo. Zatem, panowie, dlaczego by nie zgodzić się z tą sytuacją, że nasza profesja okazuje się, do pewnego stopnia, jakby poprawką ku nadmiernemu nagromadzeniu cenności w jednem ręku, służy jako protest przeciwko wszystkim ciężarom, obrzydliwościom, samowoli, gwałtu, lekceważeniu osobistości ludzkich, przeciwko wszystkim tym potwornościom, zrodzonym przez burżuazyjno-kapitalistyczny ustrój współczesnego społeczeństwa? Rewolucja socjalna, wcześniej czy później, wszystko jedno zmieni ten porządek. Własność odejdzie w sferę smutnych wspomnień, i wtedy — ach!