Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/114

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    i ile chcą. A żona teatralna — to tylko termin. Nazywam tak kobietę, z którą mnie, oprócz wiadomych węzłów fizjologicznych, wiążą jeszcze interesy sceniczne. Długo mówił w tym rodzaju, lecz już nie słuchałem go, niepokoiło mnie to, co przy ogólnym gwarze i śmiechu działo się na drugim końcu stołu: między Ałfierowym i Lidoczką. Ze zmarszczonych, brwi jej i gniewnie wykrzywionych ust zauważyłem, że jest obrażona. Ałfierow był już dobrze pijany. Bezradnie kiwał się tam i z powrotem na krześle, usiłując podnieść zamykające się powieki.
    — Niech pan posłucha, — dobiegł do mnie podniecony, lecz panujący nad sobą głos Lidoczki: pan mnie nie może obrazić. Ja i nie takie obrzydliwości słyszałam. Lecz czyż pan nie rozumie, że nie chcę z panem nawet mówić?
    Ałfierow zachwiał się na krześle.
    — Kie-dy ja nie mo-gę?.. Nas wszystko jedna nie słyszą. Ja zaś z czystego serca! Mieszkanie, konie i wszystko takie... Rozumie pani?.. I żeby cokolwiek?... N-nie-nie!.. Ani Boże mój!.. Potem chyba kiedykolwiek za dobre sprawowanie, a teraz ani-ani!... L’appetit vient en mangeant, Ty czego nas: podsłuchujesz? — pogroził z pijanym uśmiechem, zauważywsze me spojrzenie.
    Wtedy i Lidoczka na mnie popatrzała. Oczy jej błysnęły niezadowoleniem.
    — Powiedz pan, proszę, — zawołała, umyślnie podnosząc głos, ażeby ją wszyscy słyszeli: pan tak postępuje ze wszystkiemi nieznajomemi kobietami