Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/113

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    podniosłem, a pan... Jak to podle, jak to nizko!.. Pijaczyna!...
    — Przyjacielu mój! — przerwał mu Anczarskij wzruszonym głosem: Osłabłem pod słodkim ciężarem laurów. Zostaw mnie...
    Obejrzawszy się wokoło, bezsilnie opadł obok mnie na wolne krzesło i naraz, ukrywszy twarz w dłoniach, gorzko zapłakał.
    — Nikt mnie nie rozumie, — posłyszałem przez łkania, a czyjś głos z drugiego końca stołu zaśpiewał z całej mocy:
    „I nikomu mnie nie żal”...
    — Wie pan, dlaczego on tak rozpacza? — wtrąciła czarnowłosa aktorka — widocznie, niespokojna i nie mogąca żyć w zgodzie osoba: W zeszłym tygodniu żona mu uciekła.
    — Żona? Czyżby? — spytałem ze współczuciem.
    — No tak, żona. Teatralna żona.
    — To jest, jak to — teatralna?
    — Ach, jaki pan dziwny! Panowie, zobaczcie, jaki on naiwny. Nie wie, co takiego żona teatralna!
    Niektórzy z ciekawością obejrzeli się na mnie. Niewiem dlaczego zmięszałem się.
    — To pana dziwi? — wyniośle zwrócił się do mnie jeune premier (zdaje mi się nawet, że nawet nazwał mnie młodym człowiekiem). — Myśmy wolni artyści, a nie urzędnicy konsystorza, i dlatego też nigdy nie pokrywamy stosunku naszego do kobiety kłamstwem obrzędowem. U nas kochają, kiedy chcą