Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sypać anegdotami, rotmistrz wstrząsał swoim potężnym śmiechem ściany z desek. Ałfierow krzątał się z zachwytem i bezmyślnie, kobiety, szybko zarumieniwszy się, zapaliły papierosy i przybrały swobodne pozy. Mówili wszyscy odrazu, i nikt nikogo nie słuchał. Pozostawała poważną i przez cały czas milczała jedna tylko Lidoczka. Napróźno starałem się spotkać z nią oczyma, — tak dużo chciałem Jej powiedzieć, — spojrzenie jej prześlizgiwało się po mnie, jak po martwym przedmiocie. Na uprzejmości Ałfierowa nawet nie uważała za potrzebne i odpowiadać.
Im bardziej hałasowali „talenty i wielbiciele“, tym więcej niepokoił się antreprener: „Panowie, proszę was, ciszej, proszę bardzo, ciszej, panowie! Przecież ostatni akt, najtragiczniejszy elekt! Słychać was z sali...“
Lecz niespodziewanie w najtragiczniejszem miejscu dramatu z sali teatralnej dobiegł do nas szalony wybuch śmiechu i oklasków. Wszyscy ze zdumieniem spojrzeli na siebie. Och! To oznaczało tylko to, że Anczarskij, „który znał granicę“, nie mógł wstać z krzesła, pomimo wysiłków dwóch towarzyszących mu dozorców więziennych. Kiedy w końcu ukazał się na szczycie schodów, prowadzących do garderoby, antreprener rzucił się na niego z wymysłami, z wymówkami, dławiąc się ze wściekłości.
— Nieszczęśliwy człowiek! Pijanico!... Co pan ze mną robi! — krzyczał, potrząsając pięściami: pan pięściami: pan przecież z głodu by beze mnie zdechł, ja pana z błota