Strona:A. F. Ossendowski - Mali zwycięzcy.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzebuję zabijać więcej. Niech sobie żyją spokojnie. Polowałem na nie poto tylko, aby zdobyć pożywienie. Zabijać dla przyjemności — to okrutna rzecz!
Uwiązał zdobycz do pasa i poszedł dalej.
Przekroczył wkrótce nowy szczyt i nagle krzyknął uradowany.
W głębokiej kotlinie ujrzał dość duży las modrzewiowy.
Pobiegł ku niemu.
Gęste zarośla stanowiły podszycie lasu. W koronach wysokich drzew gziły się wiewiórki. Małe i duże ptaszki fruwały dokoła i świergotały. Na wysokiej gałęzi modrzewia siedział szaro-rdzawy jarząbek. Nagle przywarł do gałęzi, tworząc na niej dużą narośl nieruchomą.
Henryk zrozumiał, że ptak w ten sposób ukrywa się znakomicie przed wrogiem.
Uśmiechnął się, patrząc na wyciągniętą wzdłuż gałęzi szyję jarząbka, który bystro patrzał oczkami, otoczonemi brwiami koralowej barwy.
Chłopak postanowił jak najprędzej zbadać knieję; tymczasem trzeba było powracać, więc nabrał ile mógł suchych gałęzi i ruszył ku obozowi, bo już słońce stało nisko.
Doszedł, gdy już mrok na dobre zapadał, i, w oczekiwaniu wieczerzy, przyrządzanej przez