Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Najprawdopodobniejszą pobudką była podana przez sir Henryka — gdyby udało się rodzinę Baskerville’ów trzymać zdala od zamku, Barrymore’owie mieliby zapewnioną stałą i wygodną siedzibę. Ale takie wytłómaczenie nie usprawiedliwiałoby bynajmniej subtelnego, wytrawnie obmyślonego planu, który, jakby niewidzialną siecią, oplątywał młodego baroneta. Holmes sam przyznał, że śród licznych sensacyjnych spraw, w jakich przeprowadzał śledztwo, nie zdarzyła mu się jeszcze żadna równie zawikłana. Powracając szarą, samotną drogą, modliłem się w duchu, żeby mój przyjaciel uwolnił się jaknajśpieszniej od swoich zajęć i przybył zdjąć z bark moich tę ciężką odpowiedzialność.
Nagle szelest kroków, śpieszących za mną, i głos wołający mnie po nazwisku wyrwały mnie z zadumy. Odwróciłem się, sądząc, że ujrzę doktora Mortimera, lecz, ku swemu niemałemu zdziwieniu, okazało się, że to ktoś nieznany mi zupełnie biegł za mną.
Ujrzałem mężczyznę wzrostu średniego, chudego, jasnego blondyna, o twarzy wymuskanej, bez zarostu, z wystającemi szczękami, ubranego w szary garnitur i kapelusz słomkowy; mógł mieć lat trzydzieści do czterdziestu. Przez ramię miał przewieszoną blaszankę do roślin, a w ręku niósł zieloną siatkę na motyle.
— Przepraszam bardzo za moje natręctwo — rzekł, gdy stanął przede mną zadyszany. — My, mieszkańcy tych moczarów, jesteśmy ludźmi prostymi i nie czekamy na urzędowe przedstawienie. Przypuszczam, że pan już słyszał o mnie od na-