Strona:Żywe kamienie.djvu/425

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przed sobą ochotę, przytupnie kostkami stopy... I zaklaska w grzechotki rąk:

Rozhulałeś we mnie ducha:
hej! zatańczy dziś Kostucha!
Na śmiertelną pląsawicę
ksienię z kurwą razem chwycę,
zrównam pany i żebraki:
każdy skoczek mi jednaki,
żwawe wszystkie taneczniki:
opat, prior, kanoniki!...
Nie dbam o godności czyje:
raz się żyje!... raz się żyje!...

I śmierć w szale rozpustnicy rzuca się przed jego oczyma w dzikiego szału pląs. A chrzęści, grzechoce i zgrzyta wszystkiemi kośćmi skieletu.... Nagle pochwyci szklenicę ze stołu, przewęzi ją jednym zaciskiem — w klepsydrę wewnątrz sypką. I z tym roztruchanem w sprężonem ramieniu chwyta wreszcie mistrza w pół, — zakręci, zawiruje nim w koło, — świszcząc i przyśpiewując tą szczęką zębatą:

„A kto do dna wypił dzban,
komu puhar w ręku trzasł,
patrz, jak pląsa pod mój tan:
raz się żyje!... tylko raz!...

Wypuszczony nagle z jej ramion, rozpędem śmigi potoczył się pod piec i osunął na ławę. Po chwili już się słania; poczerwieniała mu znów grdyka,