Strona:Żywe kamienie.djvu/424

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak nasłonecznionego okwiatu osypem, — i usta własne, wtulone w różę chyba,... gdy dwa nagle serca zabiły mu w piersiach!
Stara tymczasem, odgadując zazdrośnie te wspominki jego, powiada głucho:
„Przed wami to, minionych złud, minionych śnień bezpowrotne chwile, przed wami, miłośnice zazdrosne — zatańczy tu dziś ze mną kochanek mój!... Patrz, dokończony już dzban i tej ułudy ostatecznej, jaka jest w kielichu samotnych. Jeszcze kropel kilka... Pij! Zuch!... Może dopijesz się wreszcie tej prawdy człeczego istnienia, jaka jest w kroplach ostatnich: — nigdy już! — nie powtórzy się nic! — nawet sen o szczęściu już się nie przyśni!“...
Z chciwością opoja wysączył te krople nikłe z dna kielicha: wziewał piersią już tylko woń puchara — za ostatnie tchnienie życiowych wspomnień.
I trzasnął mu w tejże chwili puhar w dłoni; aż z okrwawionej wraz garści wytrząsać musiał kryształu szczerby. Tem ci większym zuchem zgłasza śmierci swą gotowość: — i na tę dumę stać winno człeka! Grabi palcami długą po pas brodę, wąsa podkręca, w bok się ujmuje:
„No, Kostusiu! podaj-że mi rączkę na ten taniec twój.“
Ona tymczasem przeciąga się w ramionach, jak ten siłacz ocknięty. A wytrzaskawszy z przegubów ociężałości wszystkie, spręży nagle gnaty, piętą skrzesze