Strona:Żywe kamienie.djvu/423

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poklepie go po twarzy kostkami długiej ręki, a pod stołem aż zawierzga z radości, zatupoce chrzęstnemi stopami.
„Ha! ha! — do mnie! Choć pewnie wolałeś bardziej otyłe? Tylko że ja nawiedzałam cię często w samotności twojej, a te pulchniejsze, — panie ze świata, — rzadko kiedy zaglądały do ciebie. A tyś ich szukać nie raczył, — z wierności dla mnie. Ha! ha! — dla mnie! — (jęła znów wierzgać jurnie pod pod stołem). — Oto masz-że mnie wreszcie całą, — masz!... Prawda, jużeś się tam, na tapczanie, sam wprzódy dobierał do wdzięków wytęsknionej. Dam, ci, dam pieszczoty moje wszystkie, rycerzu ty mój tęskliwy!“
I w pochrzęstnych skokach, a zagrzechotaniu kości wszystkich, rzuca mu się na szyję, wtula na kolana i w piersi:
A, odrętwiałego grozą, chce widocznie upieścić oto, zagrzać ku sobie najłechotliwszym powabem swoim. Bo tą jedwabistą śliskością ciemienia, a potylicy głaszcze mu policzki; pod wargi mu podsuwa czaszkę swoją.
W trupiem tchnieniu tych kości, tuż u twarzy, odrazie samej na wspak, zdziałał się czar: z dna serca wyrwała się wspomnień zwidem — jakowaś głowina złoto-falista w rozkwieconego sadu promieniach, — zuchowate czoło radosności dziewczęcej, — zatulonych rzęs łzawa nagle rosistość, — rąk opalowych jabłonkowe u skroni zapachnienie, — żar, który wargami dziewczyny w policzki mu uderzał,