Strona:Żywe kamienie.djvu/418

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Fides! — spes! — caritas!.. Ledwiem ujrzał wczoraj w oberży żywe zjawy tych zdawna marzonych spiżów, a zasiekano mi w przebojach miłość i nadzieję. Tak i w doli mojej!... W upartych przebojach przez mury zacieśnień grodzkich legła miłość i nadzieja moja. Wiara w życie wyższej piękności i mocy tuż z nad kościoła progu odjechała ponoć, na księżyc... Tak i w sercu mem kacerskiem, które w rojeniach poetów i żonglerów więcej szukało, niźli w kościele samym... A w oddaleństwie od ducha powszechności na bezmiłość i beznadzieję skazało się samo!...“
Pogiął mu się kark, po kolana zwisła broda siwa.
„Czas sam chce, byśmy ustąpili innym ludziom, — inny stawa się duch powszechności... Hej, zamilkłe trubadary pańskie! i ty goliardzie, któryś owo zmarł! i wy żonglery, ostatni opowiadacze o Graalu! — pora wam pono ustąpić duchowi grodzian. A i mnie z wami, — bo inne już po grodach budują kościoły...“
Gdy sięgnął teraz po dzban, już nic nalać nie zdołał, — wysączyli go do dna. Nad pustemi szklenicami pochylili się obaj.
I uderzył w te głowy wypróżnionych kielichów smęt.
W ciszy, jaka nastała, słychać było pod dachem jakoweś chroboty; wnet potem kwik ohydny, tupotliwe uganianie się, górą, — i nagle plusk, jak w wodę, opadających gdzieś na izbę szczurów. — Rdzawe światło oliwnicy, krzyżujące się w powietrzu z blaskiem dogasających żużli, rozsnuwało jakgdyby