Strona:Żywe kamienie.djvu/419

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w kuźnicy pajęczyny smugi. Chyżo zwijał się snadź po tych niciach tkacz tej przędzy, w ciemnościach kątów, gdzieś między szczurami, ukrywając swe cielsko pająka — z krzyża białym znakiem na grzbiecie.
Śmierci brat, trudów człeczych grabarz, osnuwał w sino-srebrzyste całuny zaprzepaszczeń wszystkie żywe spiże.


Chodzi mistrz tam i sam pod tym namiotem ciemności, nawisłym nad śpichrzową kuźnicą. I z nawyku chyba, lub dla myśli samotnych rozpogodnienia, dostępuje czasami do dzbana i czarki. A że puste, więc z pomrukiem kroczy znów po izbie. I już z niechęcią spogląda na kamrata tej nocy, który pił, bo pił rzetelnie, ale za poczęstunek nawet nie porozmawiał. Gospodarz już się dosyć było nagadał; niechże teraz gość coś powie.
„Niemy-ś?!“
I rozdrażniony nagle tą larwą na jego gębie, doskoczy doń znienacka, by mu zerwać zasłonę z przed twarzy. Lecz tamten uchylił się od tej napastliwości; a tak dziwnie łagodnie, tak wiotkim przegięciem się w pasie, tak falistym ruchem ramienia, — że gospodarz zmieszał się niespodziewanie.
Człek pjany, choć gburnym się stawa, rozwraźliwione ma bardzo oczy i uszy.
Więc ten gest niespodziany sprawił, że staremu uczyniło się na duszy jakoś delikatnie, — kawalersko.