Strona:Żywe kamienie.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kościoła wtłoczyła się ciżby chmura; w grzmocie pieśni dziękczynnych zadrżała świątynia. Chmurą i grzmotem jest uczuć ludu wezbrana potęga.
Niech żyje król!
Odwodu jak gromu potrzebuje ta chmura i grzmot: ulewy wdzięczności — szczęścia gromadzkiego burza. Wypełniwszy tedy modłami niebosiężną nawę kościoła, a groszem mnichów torby, wyroił się tłum na miasto, pod zamek.
A gdy okrzyki jego gromkie zamku na skale sięgnęły, książę dworak, który dzierżył wonczas straż honorową, zjechał przezornie ku ludowi i obwieścił mu, jak to król z serca dziękuje wszystkim wiernym poddanym i, w radości ich udział biorąc, w swej łasce monarszej niezmiennie trwa.
Temi słowy zwrócił się do ludu książę o polis dbały, zataiwszy roztropnie, że król śpi jeszcze o tej porze wczesnej.
Niech żyje książę!
Dziękował dworak z konia prawicy podniesieniem. I rozważał wraz w sobie, jak to wzburzenie tłumów, choć radosne, łatwo na wsze strony się wychyla, jak ta rzeka wezbrana. Podszepnął tedy tłumom, aby dzień ów radosny upamiętnić ludu pochodem z chorągwiami na przedzie. Coś jak duma słodkiego wezbrało w piersiach ludzkich, każdy wraz myślał o swych szatach odświętnych.
Niech żyje naród!
W kościele tymczasem pozostały tylko kobiety,