Przejdź do zawartości

Strona:Żywe kamienie.djvu/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie zdobędziemy dzisiaj! Poślijmy do kobiet wieść o sobie. Niech który ze skoczków kotem przerzuci się przez mury i przebiegnie ulice, hukając w tę i ową bramą: ,joculatory!..’ Obaczycie, jak przez mury, przez tylne furty klasztorów, przez zagrodzkie wyloty piwnic i lochów, zaroją się wokół nas smutku potępieńce z głodem szaleństwa w oczach kobiet.
„Teraz nie można, — szepczą, — ale czekajmy nocy! nocy! nocy!.. Tam na grobli, za grodem, gdzie stoi młyn opuszczony, lub za fossą i wałem franciszkańskiego klasztoru: ówdzie nas nikt nocą nie podpatrzy. Więc później, — tam! — nocą!.. Cicho! cicho! cicho!..“ —
I znikły, przepadły w grodzie. Naprzód stosu płonącego na rynku się napatrzą, a potem zbiegną do nas, — dygocące od łez, buntu i pomsty nad życiem. — (Twoje to bicze, szatanie, któremi chłoszczesz żądze zadławione smutkiem!)
Patrzcie, — oto wypadają już z grodu, chmarą kruków wypłoszonych po nocy. Bo nie śpiewają, lecz kraczą głosem, aż chrypliwym w natarczywości tych pokrzyków: Bacche!.. Bacche!“ Dreszcz rozkoszy biorą w siebie tem zawołaniem, ( — że wzbronione przez księży — ): upajają się zawczas samem poczuciem wewnętrznego buntu. Za niemi wypada z bram i męska młódź grodu, nie zapomniawszy wywlec beczki z ojców piwnicy. Toczą ją po drodze w skokach opętańczych.
Rykiem pomstliwej radości powitają beczkę kobiety, i te wśród nich nawet, które wczoraj za nicby wina do ust nie wzięły.