Strona:Żywe kamienie.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podobnie wcale tak nie jest, jak powiada, może przed własną duszą teraz coś płaczem kłamie, pewnie wcale nie to jej dolega, nad czem się użala. U kobiet nigdy nie wiedzieć. Bo one same nie wiedzą nigdy. Inne w nich dusze.
„I niech je Pan Bóg sam sobie sądzi!“ — kończył w zniecierpliwieniu.
Ale ta miękkość w myślach i dłoni, niczem przez gęśle i smyczek, zapadła mu w piersi. Gdy mu dziewczyna po niejakim czasie o sobie opowiadać każe: czemu odbiegł od kamratów na gościńcu, co śród mnichów porabiał, — on rozpoczął swe zwierzenia po męsku: — od końca, — od najdokuczliwszych na razie uczuć. Jął jej tedy opowiadać swe myśli ostatnie, gdy z tego tu wału spoglądał na gród, zamki i klasztor: — jakto wytrącony jest ze społeczności człeczej.
A z samego nadmiaru rzetelności, w przystosowaniu się do kobiecych myśli, zdrobniały się jakoś te żale.
Oto i wśród kamratów nawet obcym się czuje. Żaden mu z nich przyjacielem nigdy nie był. Linochód, że melancholicus; niedźwiednik, że zazdrosny; żonglery i żaki, że się o sztuki ciągle swarzą; inni że zgoła rudes. Sam jest. Nie ma przyjaciół na świecie.
Tak jej się użalał, tem męskiem wynurzaniem się przed kobietą, w którem się wszystko w jedno miesza i na drobno miele. Bo nie wiadomo, jak zboczył z tego na opowieść o wielkim mistrzu z za gór,