Strona:Żywe kamienie.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mienia swego, — wyczekiwać za to najwięcej: właśnie od owych piersiątek lubych... A ratusze mogłyby wtedy chwalić i wychwalać bez końca wszelką mierność powszedniego czynienia. „Łatwo, rychle, zażywnie i lubo!“ — takiem się stawa zawołanie mieszczan grodu mego w powszechnem zżydzeniu dusz.“
Hardo podrzucił głową brodatą. I wskazując na obu rycerzy w nyży okiennej, powiada dalej:
„Przeciwi są temu spornie już tylko to rycerstwo boże — ramienia. ducha i wiary razem, — które jest znowu na wyśmiechach u swoich tam kamratów: rycerzy od pysznych płaszczów i bohaterskiego rozboju... Gdziekolwiek te wielkie dziś kościoły budować poczęto, w onym grodzie, pojawiali się pewnie wprzódy tacy dwaj. Przybywali z za murów, nie wiada skąd, niczem on tułacz odwieczny, klęsk grodzkich zwiastun, — Kartafilus: wiecznie żywy świadek Męki Pańskiej... Przejechali ulicami takiego grodu cicho, na podwieczerz, ku zamyśleniu ludzi nad tem: czy nie daremnie to wszystko na Kalwaryi było, skoro tak liche wciąż w dążeniach swoich są dusze człecze? A tem ci bardziej Golgotę przypomną sumieniom, że onego to wszak skarbu Józefa z Arymatei, onej to czary z pod krzyża szukają wciąż rycerze błędni!... Miną gród w ciszy. I pozostawią po sobie nieukoju moce jakoweś, ni to ocknienie, ni to ramion prężenie się wszerz, wzwyż... Spójrz na tum w grodzie naszym: oneż to moce zbudowały i kościół sam. Popatrz. Pierś ci się twoja przed jego piersią, hej!