Strona:Żywe kamienie.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na jaki oddech poszerza; gdy smukłość żywych kamieni u wrót uwysmukla wręcz i ciebie samego, ciała twego czuciem: — podnosi człeka! — A za gołębiem białym, który furknął od podmurza, pacierz to twój chyba dopada tych postaci świętych na wyżach spiętrzenia, aż póki nie wzleci na wieżycy storcz, pod niebem ostatni:.. „Boże, któryś nas stworzył na wzór i podobieństwo Twoje, — Synu, któryś roztęsknił serce nasze ku niedościgłości Twego, — Duchu, któryś nas opłomienił dążeniem ku Tobie, — nie dozwólcież! nie dozwólcie, by się niżyła natura człecza w nikczemności celów powszednich!“...
W dłoniach obu ukryła się nagle i owa twarz pod dzwonkowym kapturem: zadumał, przycichł i wesołkowy czeladnik płatnerza. Za chwilę ciągnie go jednak za fartuch ku ławie, usadza. Sam zaś, podwinąwszy pod się nogi, przycupnął pod brodą jego, wsparł głowę na łokciu:
„Mów dalej, — prosi, — skoro już przyszło gędźcowi terminować u ciebie, kowalu.“
„Coć więcej mam powiedzieć, chłopcze?..“
Tymczasem linochód, który baczył snadź z pobliża na to wszystko, o czem tu mówiono, podchodzi oto ku nim i — melancholik — załamuje wraz ręce:
„Nagęściłoż bo się dziś heterodoksyi! jakby światu samemu na koniec szło... Tamten ,złem’ chciał ludzi zbawiać, że ,dobro’ nie dosiężne, ten — nieznalezionego majaka szukaniem!.. (Niedarmo i was, kowale, o kacerstwo wszędy pomawiają). — Naczyniliż