Strona:Żywe kamienie.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziś wszakże na graalowe szukanie. Podwakroć. Raz czynił to człek żywy, potem zbroja niesamowita w żarzy świętego Jerzego za czarną pawężą w srebrne ćwieki. Onąż to czarę samą ukazała mu czarnoksięską mocą.
Za chwilę porwie się z miejsca i stara się pociągnąć ze sobą żonglerów.
„Chodźmyż czemprędzej, panowie, na ulicę złotników i płatnerzy! Chodźmyż, na miłosierdzie boskie! — bodaj wejrzeniem odnowić w sobie on głód dążenia... Bez tego czemże nasza dola wagancka?!..“
Zaledwie kilka kroków uczyni, a zachwieje się i runie z powrotem na ławę.
Grzbietem domaca się węgła i usadowi wygodnie, szeroko rozłożywszy kolana. Ręce splótł na poczciwo, z klerków nawyku, jakby różaniec zapomniany w nich trzymał; — zwiesił głowę nad czemś zamamrotaną. Żaki, respektu dla trzeźwego nie pomne i rade, że się psota sama nastręcza, wsunęli pod te złożone dłonie psałterz, a w palce wetknęli mu organkowe fletnie Pana.
I tak pozostawili go zadrzemaniu.
Mgławo, przez rzęsy, które zlepiły się ciężko, — za oćmą, za durem, migota skrzydło czerwone w blasku płomienia.
Zezem rozchyli goliard jedną źrenicę zeszklałą:
„Djabeł-ś?!..“
Rozewrze się powoli i drugie oko. I stwierdza że herold to tylko czerwieni się u beczki skrzydłem ramienia swego.