Strona:Żywe kamienie.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tiusa Consolationem zaczerpnąć, — a za najlepsze pocieszenie powiązać one myśli własne, które raz po raz: to muzyką, to słowem wierszy, wyświetlają się głowie. A roi się po niej rzecz taka, na którą nikt się jeszcze nie ważył: Piekło i Czyściec nawiedzone za żywa; mistrz Pitagor po piekle i czyścu obwodzi, zatrzymując się u bram niebieskich. Ledwie strzępy tego błąkają się w odpisach między oświeconymi po świecie, — i w wielkiem są wśród nich respektowaniu. Ale dalsze oto ciągi rozsypane są teraz w myślach, jak te paciorki zerwanego różańca, roztargane jak to sumienie samo... Za ciszą klasztoru zawyje nieraz coś w człeku głosem psa, zaskowyczy w ocknieniu tęsknoty za swym domem prawym, — osobliwie w gospodzie, gdy wypite już kruże.
A i panowie żonglerzy siedzą jakoś posępnie. Oto pochyla się któryś z nich z sekretem do goliardowego ucha:
„Gawędy dziwne słychać było w przedwiecznym dziś niepokoju ludzi: jakowychś guseł podszepty: jakoby po odpuście dzisiejszym błąkał się przez nikogo nie poznany, — aż powtórzyć nijako... Parsifal z Lancelotem.“
Spojrzy goliard urągliwie na tę niepewność siebie i zalęknienie żonglerów:
Laici non sapiunt ea quae vatis sunt!“ — mruknie wzgardliwie pod nosem.
Ale coś mu tam po głowie nietrzeźwej błąkać się wraz jęło strzępami wspomnień. Wzywano go