Strona:Żywe kamienie.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

daniem rąk do spraw świeckich warowali się smutkom, które śmierć wyzywają. Daremnie biskupi głosem Pawła wołali po kościołach: „Weselcie się w Panu! — I powtóre powiadam wam: weselcie się w Panu!... Zawsze się weselcie!“ — Daremnie chłopstwo onemi głosy ruszone zajmowało po grodach kościoły na święta prostaczej radości, na gburów weselisko, na przedrwiny pospólstwa z powagi i władzy każdej, — bo, choć się oną ciżbą roztańczyły kościoły, na duszne zniemożenie ludzi po grodach osiadłych nie było skutecznego słowa, tańca i leku.
W smutku rzesz sumieniem rozbolałych weseliły się matoły, a gburstwo ucieszne najbliższe się stało ołtarzów.
Więc zatrzasnęli biskupi dźwierze kościelne uweseleniom onym.
A smutek pozostawał.
Tedy każdego nazajutrz po odpustach narodowych i świątkach chorągwianych, troska sumień i bezjutrze doli zalegały ulice i przyrynki dobrego miasta. Wlekli ludzie swe kroki jak te muchy po kleju, żuli cierpliwie święty chlebuś ubóstwa między murami kościołów i wsłuchiwali się, żali nie pluskają konie jakowych przybyszów po odwiecznej kałuży u wrót miasta sennego.
Bo w opieszałości nadziei ostatnich i ta majaczyła się ludziom pod pierzynami: że jak miasto w potrzebie obronią pewnie błędni rycerze, tak życie powszechne uwarują najskuteczniej od smutków błędne rybałty.
Zasię dzień odpustowy ściągnie ich tu niechybnie z za murów, z wszelakich oddali.