jacielskich, gdyż spoczywali oni na laurach w krajach neutralnych — podpułkownik d’Arland w nic już nie wierzył i nie ufał nikomu.
Ale praca trwała i rozkwitała, budżet jego wzrósł stokrotnie w porównaniu z pierwszym rokiem wojny, zatrudniał on coraz więcej oficerów w swoich biurach, coraz to rozrastała się sieć agentur, znikła ostatnia resztka przesądów, mnożyły się afery zbrodnicze, kolosalne prowokacje i genjalne fałszerstwa. O tej porze podpułkownik we własnem sumieniu nazywał sam siebie człowiekiem bez czci i wiary — była to walka wszystkiemi środkami o zwycięstwo, czyli o wszystko. W rezultacie nie miał nic.
Nadchodziła wielka, ostateczna, rozpaczliwa ofenzywa niemiecka, gra na śmierć i życie. Za miesiąc, za dwa tygodnie, za tydzień — a może jutro, o godzinie X zagrzmi ogień huraganowy tysięcy dział i żelazny taran zmasowanych dywizyj niemieckich uderzy w jakimś punkcie sześćsetkilometrowego frontu.
Gdzie uderzy?
Już zginęło wielu lotników francuskich i angielskich z pośród tych, którzy dokonywali lotów wywiadowczych na głębokie tyły nieprzyjaciela na całej przestrzeni frontu od Lombardsyde do granicy Szwajcarji, od szeregu zimowych miesięcy z okopów co noc wychodziły tysiące patroli jedynie dla chwycenia „języka“. Raporty, fotografje lotników, protokuły zeznań jeńców gromadziły się w karto-
Strona:Żółty krzyż - T.II - Bogowie Germanji (Andrzej Strug).djvu/10
Ta strona została przepisana.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/4/48/%C5%BB%C3%B3%C5%82ty_krzy%C5%BC_-_T.II_-_Bogowie_Germanji_%28Andrzej_Strug%29.djvu/page10-1024px-%C5%BB%C3%B3%C5%82ty_krzy%C5%BC_-_T.II_-_Bogowie_Germanji_%28Andrzej_Strug%29.djvu.jpg)