ba, sam was porozganiam, młodszych na front, starszych do Limoges. Ale niedoczekanie jego... Niech nawet nie próbuje, bo się pokłócimy, jak go szczerze lubię. Wszak co tu długo gadać, to jest morowiec...
— Ba! Ten potrafi obsztorcować człowieka...
— Co tam człowieka, to potrafi i kapral, ale Paryż? Ale obsztorcuj pan parlament? A kto dał szkołę Anglikom? Teraz się mocno zabiera do Amerykanów — jak on tego nie zrobi, to nikt nie zrobi i rzecz nie będzie zrobiona... Człowiek opatrznościowy! Człowiek wielki! Ale wara mu wtryniać nosa w moje domowe sprawy, bo, do starego djabła, ja odpowiadam za każdego z was!
Gdy szara olbrzymia maszyna, furkocząca sztan darkiem ministra wojny, wypadła za Porte de Charenton, pan prezes Rady Ministrów odetchnął głęboko i zagadał.
— Prawda, generale, że tu odrazu inne powietrze? Został za nami cały smród paryski, swędy parlamentarne, stęchlizna prasy, owczy cuch tak zwanej opinji... Bezwstydne fetory strachu, przegniłe śmietniki plotek i całe kloaki podłości i intryg... W tem siedzimy po uszy — jakże ja nienawidzę tego miasta, i gdyby nie to...
— Że pan prezydent je tak kocha — nieprawdaż? Słucham, panie prezydencie...
— Człowiek często przywiązuje się do własnego udręczenia, ma się na starość i pewne nałogi, ale pokaż mi pan takie drugie miasto...
Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/304
Wygląd
Ta strona została przepisana.