Przejdź do zawartości

Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/316

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mnie uważa za meduzę... Miszutka, Henryk i Bogna... jakaś rada opiekuńcza.
A przy tym Henryk zanadto obojętnie wspomniał o tym, że Bogna chce widzieć się z bratem. W tej obojętności niewątpliwie ukrywa się zamiar zamaskowania czegoś ważnego, umówionego, postanowionego...
— Absurd! — mitygował swoją wyobraźnię.
Lecz dlaczego, jeżeli miała doń taki ważny interes, nie powiedziała o tym Miszutce?... Interes nie mógł zjawić się dziś, w niedzielę. Malinowski też od wczoraj (przecie był w domu!) nie mógł zrobić nic nowego do dzisiejszego ranka. Zatem „interes“ wynikł z rozmowy z Henrykiem. Henryk upewnił Bognę o tym, co jej w przeddzień zasugerował Miszutka.
Bo czymże sobie wytłumaczyć, że po tylu latach znajomości, po tylu latach przyjaźni, nagle ni z tego, ni z owego, po raz pierwszy, zechciała sama przyjść do niego?...
— Po co? Po co?...
Nie można przecie naiwności posuwać aż tak daleko, by wierzyć w jakiś interes. Po prostu Bogna zdecydowała się zrobić pierwszy krok.
Przechodząc obok lustra zatrzymał się.
— Boże, jak ja wyglądam!
Na policzkach wystąpiły czerwone plamy, oczy błyszczały jak w gorączce. Prędko wytarł twarz wodą kolońską, poprawił włosy i krawat. Sama świadomość, że ma jakiś brak, czy niedokładność w ubraniu, czy w uczesaniu, zawsze odbierała mu swobodę ruchów, pewność siebie, zdolność do skupienia uwagi. A teraz musiał całkowicie panować nad nerwami.