Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ma się rozumieć nie byłoby w tym nic horendalnego, ani kompromitującego, gdyby Bogna sama zaczęła i gdyby pozwalał jej na pokierowanie tą najważniejszą rozmową. Jednakże gdzieś w podłożu takiego załatwienia sprawy, gdzieś na dnie sytuacji zostałby wyraźny posmak śmieszności, ośmieszenia. Odczuwał to doskonale i postanowił wziąć inicjatywę na siebie. Nie myślał teraz o tym, czy pragnie Bogny, czy postąpi słusznie. Po prostu wiedział, że tak trzeba. A co będzie później to już rzecz drugorzędna. Jakoś przeprowadzi się rozwód, jakoś pobiorą się i jakoś będą żyli. Oczywiście nędza, oczywiście brak środków na zaspokojenie najniezbędniejszych potrzeb Bogny i jej dziecka...
— Więc trudno! Miliony ludzi żyją w niedostatku.
Małoważność tego wydawała mu się teraz niewątpliwa. Wysuwała się już mocniej inna obawa: jego własne usposobienie. Nie wyobrażał siebie w stałym, codziennym pożyciu z kimkolwiek. Przychodzą okresy apatii, rozdrażnienia, głodu samotności i dręczącego zniecierpliwienia. Jeżeli chce postąpić uczciwie, powinien zaraz, natychmiast, bez względu na brutalność takiego kroku, wyjść z domu, a Bognie zostawić kartkę z byle jakim wyjaśnieniem.
Jednakże refleksje takie przebiegały przez mózg nie pozostawiając najmniejszego śladu. Mniejsza o to, czy postąpi słusznie, czy nie, uczciwie, czy nie, dobrze, czy najgorzej. Teraz już nie czas zastanawiać się, jakiego rodzaju uczucia żywi dla Bogny. Czy nie zatruje życia jej i sobie, czy nawet nie skłamie, gdy powie jej, że ją kocha, czy nie popełni szaleństwa...
W przedpokoju krótko i mocno zaterkotał dzwonek.