Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zresztą... kto mi zaręczy, że Ewaryst zwróci?
— Ja panu ręczę.
— Wierzę pani, ale czy wolno zapytać z czego?
— Będę pracowała, dla Ewarysta też jakaś posada w końcu się znajdzie.
— Nie sądzę, ale do pani mogę mieć zaufanie. Nie rozporządzam gotówką... Hm... Co mogę, to dam.
Wstał i wyszedł do sąsiedniego pokoju, a po chwili powrócił z banknotem pięciusetzłotowym i z kartką papieru:
— Zechce pani pokwitować — położył przed nią kartkę i pióro — pełnym imieniem i nazwiskiem.
— Tylko pięćset! — wyrwało się jej z ust.
— Nie mogę szastać majątkiem moich dzieci — z godnością odpowiedział pan Feliks — czasy są ciężkie, a poza tym gra nie warta świeczki.
Z jakąż rozkoszą odsunęłaby ten świeżutki banknot i wyszła bez pożegnania! Jednak nie miała prawa tego zrobić. Podpisała zobowiązanie, obiecując sobie, że dług ten spłaci najwcześniej, nawet przed spłaceniem Jędrusiowej.
Schowała pieniądze do torebki, a widząc, że Feliks nie siada i stoi w pozycji wyczekującej, zerwała się:
— Dziękuję panu i do widzenia.
— Do widzenia pani. Wszystkich nas ten głupiec unieszczęśliwił. Życzę szczęśliwej podróży. Do widzenia. Rączki całuję.
W przedpokoju mignęła jej okrągła twarzyczka Kazi. Szybko zbiegła ze schodów i pieszo poszła na dworzec. Tu wypiła szklankę mleka, zjadła bułkę i, uprosiwszy kelnera, by ją na czas obudził, usnęła na krześle.
Nie pokrzepił jej jednak ten sen, jak i drzemka w wa-