Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gonie. Przyjechała do Warszawy śmiertelnie znużona, lecz na spoczynek nie miała czasu. Najpierw wysłała Ewarystowi paczkę z żywnością, później trzeba było szukać pieniędzy. Od swojej dawnej szwaczki pożyczyła jeszcze tysiąc, Miszutka wreszcie wyszukał jej jakiegoś Fajncyna, lichwiarza, który zgodził się dać siedem tysięcy na dziesięć procent miesięcznie pod warunkiem dwóch solidnych żyr. Z zażyrowaniem było już łatwiej. Profesor Szubert dał swój podpis, drugie żyro dał Staszek Karaś.
— Po miesiącu, gdy ciocia wróci — kalkulowała Bogna — spłacę tego lichwiarza.
Wreszcie wszystko było uregulowane. Jaskólski dotrzymał słowa. Osobiście był u ministra i uzyskał jego zgodę na umorzenie sprawy. Pani Karasiowa załatwiła rzecz w prokuraturze, a Bogna sama w ministerstwie sprawiedliwości.
W południe przyjechała do urzędu śledczego, mając gotowe wszystkie potrzebne papiery. W brudnym, ciasnym pokoju czekała na załatwienie ostatnich formalności. Wreszcie przyprowadzili Ewarysta. Wyobrażała sobie, że ujrzy go złamanego, zgnębionego, z nieogoloną twarzą i w zniszczonym ubraniu. Toteż, gdy wszedł wyświeżony z jakimś uśmieszkiem na ustach i z ręką w kieszeni, doznała jakby rozczarowania. Nie mogła sobie sprecyzować dlaczego, ale odczuła przykrość, dotkliwą przykrość.
Ewaryst zbliżył się do niej swobodnie i przywitał się z taką miną, jakby w ogóle nic nie zaszło. Po raz pierwszy zrozumiała, że się go wstydzi. Nie mogła podnieść oczu, czując na sobie spojrzenia policjantów i kilku osób, oczekujących tu, jak ona. Tymczasem Ewaryst musiał pokwi-