Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wanym głosem — jeszcze nic się nie stało i błagam panią, niech pani się uspokoi.
— Ewaryst... Pan ma od niego... dla mnie...
— Nic zupełnie. O, Boże! Pani Bogno, niechże się pani nie denerwuje.
Zdało się jej, że już wie wszystko: on tu przysłał Stefana z zawiadomieniem, że wniósł o rozwód, że żeni się z Przyjemską. Uczuła dojmujący ból w piersiach i nieznośną suchość w gardle. Więc wszystko przepadło... Wszystko, na czym zbudowała swoje życie, rozchwiało się... Runęło... I ta kobieta, ta zła kobieta, która zabrała jej chłopca z bajki, niemądrego, naiwnego chłopca... Oplątała go...
Stali przy śpichlerzu, z którego otwartych drzwi szedł wilgotnawy zapach zboża. Tuż, bujnie obrośnięty perzem i końskim szczawiem, leżał pęknięty kamień młyński. Bogna usiadła na nim i patrzyła nieruchomymi źrenicami w ciemną czeluść spichrza.
— Niech pan mówi — odezwała się drewnianym głosem.
— Właściwie to nic pewnego — zaczął — i bardzo proszę, by pani nie przyjęła tego zbyt tragicznie. Powtarzam, że może to być nieporozumienie. Pan prezes Jaskólski... obawia się... ale sam muszę przyznać. — Ewaryst kategorycznie nie zaprzecza... Na razie ustalono brak około czterdziestu tysięcy...
Bogna w pierwszej chwili nie zrozumiała. Myślami była tak daleko. Dopiero gdy spojrzała w oczy Borowicza, zorientowała się od razu.
— Boże! — krzyknęła.
— Ależ jeszcze nic nie wiadomo — zawołał.