Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Obowiązki to głupstwo. A grunt żebyś była zdrowa, żebyś szczęśliwie urodziła. Za tydzień wyjeżdżamy.
Gdy jednak upłynął tydzień, okazało się, że Ewaryst nie może wyjechać.
— Jedź ty sama, a ja, gdy się tylko z tym i owym ułatwię, zaraz przyjadę.
Nie wierzyła mu, lecz tak nalegał, że wreszcie wyjechała sama. I oto siedziała już w Iwanówce prawie trzy miesiące. Oczywiście nie przyjechał. Z początku przysłał kilka kartek z pozdrowieniami, później w ogóle zamilkł. Pomimo to nie myślała o powrocie. Z listów, jakie nadchodziły z Warszawy, dowiadywała się, że hula, że nawet w ich domu urządza pijatyki, że bywa na nich Przyjemska. Bolało ją to, lecz nabrała jakiejś dziwnej pogodnej rezygnacji. I zazdrość nie piekła jej tak, jak dawniej. Całymi dniami czytywała ojcu, chodziła z nim na dalekie przechadzki, a obcowanie z tym rozumnym starym człowiekiem, patrzącym na wszystko pod kątem wieczności ze spokojem beznamiętnego badacza, napełniało i jej usposobienie harmonijną ciszą.
Również i rozmowy z panem Pohoreckim nie mąciły tego nastroju. Stary pan przypominał Bognie jakąś stalową, potężną machinę, w której popsuło się coś kiedyś, w której zdruzgotaną część zastąpiono nową, niezbyt dobraną i wywołującą nieustanny zgrzyt, lecz właśnie dlatego, że zgrzyt ten był tak jednostajny, łatwo było przyzwyczaić się doń i nie pamiętać o nim.
Najczęściej, wracając z przechadzki, już z daleka widzieli pod wielkim kasztanem nakryty do obiadu stół, lato bowiem tego roku było wyjątkowo pogodne, a w krytym gontą dworku za dnia robiło się duszno. Po drugiej