Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stronie dziedzińca, przy płocie oddzielającym zabudowania folwarczne, zazwyczaj stał, a raczej tańczył w miejscu, opędzając się ślepniom i bąkom, wierzchowiec pana Pohoreckiego, najczęściej bowiem przyjeżdżał konno, utrzymując, że nic tak nie konserwuje zdrowia, jak dobry kłus.
Tym jednak razem pod parkanem stała obdrapana bryczuszka, zaprzężona w niezbyt dobraną parę: wysokiego jasnokościstego bułanka i w małego gniadosza. Bogna zwróciła uwagę ojca na ten niezwykły zaprzęg, a profesor powiedział:
— Musiało się coś stać w Pohorcach. Albo Walery jedzie na kolej, albo przywiózł kogoś.
I rzeczywicie przywiózł. Pod kasztanem obie ciotki uwijały się koło jakiegoś pana w jasnym sportowym ubraniu. Bogna ze zdumieniem poznała Borowicza.
— Hop! Hop! — Panie Stefanie! — zawołała.
Zerwał się z miejsca i z serwetką w ręku szedł ku nim. Bognę ogarnęło rozrzewnienie: jak za dawnych, jakże dawnych lat, w tej samej Iwanówce są znowu razem, tylko on już ma siwiejące włosy na skroniach, a ona...
— Stefek! — ucieszył się profesor — jakiż dobry duch cię natchnął, żeś przyjechał do nas na wieś! Witajże, drogi chłopcze.
— Dzień dobry, panie profesorze dzień dobry pani — witał się, lecz pod jego uśmiechem dostrzegła jakiś niepokój.
— A to nie mogłeś nas uprzedzić? — strofował profesor Brzostowski.
— Przyjechałem do Pohorców dość niespodziewanie — wyjaśniał Borowicz — wuj Walery miał różne spra-