Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Malinowski zmierzył go zimnym wzrokiem:
— Mój drogi Stefanie. Nigdy nie upoważniałem cię do robienia mi uwag. Wypraszam to sobie. Zdajesz się zapominać, że jesteś u mnie w domu, gdzie nie wypada mi...
— Ew! — Przestań! Proszę cię! — przerwała Bogna.
— Nie przeszkadzaj.
— Ależ pan Stefan tylko przez życzliwość! To zwykłe nieporozumienie.
— Nieporozumienie nie może przekraczać pewnych granic. Nie chodzi mi o mnie osobiście — z naciskiem powiedział Malinowski — lecz o prosty fakt, że Stefan powinien pamiętać, że jestem jego dyrektorem.
Borowicz zbladł i chciał wyjść, lecz Bogna wszystko załagodziła. A nauczka zrobiła swoje: niewczesne uwagi skończyły się raz na zawsze.
— Przyznaję, że osadziłem go ostro — powiedział Malinowski po wyjściu Borowicza, ale trudno. I on musi liczyć się z moim stanowiskiem. Do czego to doszło by! Pomyśl sama. Jeżeli bym został na przykład prezydentem państwa, nie mówię tego poważnie, ale przypuśćmy. Czy i wtedy musiałbym pozwalać byle facetowi na taką poufałość?... Trudno. Nie zadzieram nosa, ale muszę uszanować swoją godność.
W początkach maja w Funduszu wypłacano gratyfikacje. Ponieważ prezes Jaskólski wyjechał w tym czasie na kongres budowlany do Helsingforsu, Malinowski nareszcie mógł przeprowadzić to, na co od dawna czekał. Przede wszystkim zarządził, by odtąd sporządzano dwie listy płac. Oddzielną dla prezesa i dla niego, oddzielną zaś dla reszty urzędników. Poza tym w dawnych rozporzą-