Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzeniach odnalazł paragraf, upoważniający zarząd Funduszu do podziału gratyfikacyj nie proporcjonalnie do pensyj, lecz według uznania. Dzięki temu — jak tłumaczył Bognie, która radziła mu pozostawić rzeczy po staremu — dzięki temu gratyfikacja będzie nagrodą tylko dla tych, którzy na nią zasłużyli.
Przez kilka dni układał też sobie podział kwoty jaką dysponował. Po długim namyśle wyznaczył sobie siedem tysięcy, Jaskólskiemu zaś, by zamknąć mu buzię, jeżeli zechce po powrocie protestować, aż dziesięć. Jednocześnie, żeby uniknąć wielkiego gadania w biurach, polecił wypłacanie gratyfikacji sekretariatowi zarządu. Pomimo tej ostrożności dotarły doń narzekania i szemrania. Wówczas postanowił z miejsca urwać głowę opozycji. Wezwał do gabinetu trzech najgłośniejszych malkontentów i nawet nie kiwnąwszy im głową zapytał:
— Podobno panowie jesteście zdania, że niesprawiedliwie obliczono wasze zasługi przy gratyfikacji. Czy tak?...
— Nie to, panie dyrektorze — odezwał się jeden — ale dawniej wypłacano w wysokości miesięcznej pensji...
— Jeszcze dawniej za króla Ćwieczka pieczone gołąbki leciały same do gąbki — przerwał Malinowski — co zaś dotyczy panów, to oczywiście wyrządzono wam niesprawiedliwość. Przejrzałem wasze kartoteki. Pan Suruczek opuścił w ciągu roku aż dwadzieścia dwa dni pracy. Pan Bobkowski zagubił plany willi generała Żarnowskiego, co kosztowało Fundusz Budowlany prawie półtora tysiąca. A pan, panie Jankowski, spóźniasz się do biura prawie regularnie co trzeci dzień.
— Mieszkam w Zielonce.