Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nich znaki czerwonym ołówkiem tak, by wszyscy naokoło wiedzieli, że nawet tu w przybytku zabawy i odpoczynku, człowiek, mający na głowie sprawy wielkiej wagi, nie może o nich zapominać.
Najczęściej jednak spotykał Denhoffa, lub licznych jego przyjaciół, których dzięki Dennoffowi poznał. Byli to wszystko ludzie z wyższych sfer, prawie każdy miał tytuł rodowy, a niektórzy nawet pieniądze. Przeważnie nie zaliczali się do tej najwyższej arystokracji, która bywała na przyjęciach u pani Symienieckiej, lecz i to było bardzo dużo. Po kilku dniach sprytni kelnerzy znali już Malinowskiego doskonale i wśród niskich ukłonów witali go informacjami, że ten hrabia ma być dziś wieczorem, a pan baron telefonował, że będzie dopiero późną nocą.
Przy stole opowiadano słone anegdotki, plotki z towarzystwa, z toru wyścigowego, zza kulis teatralnych. Najbardziej znane nazwiska, słowa takie jak: brylanty, Nicea, Biaritz, doping, „Alfa-Romeo“, „Rolls Royce“, „Daimler“, golf, jak zdrobniałe imiona i szykowne epitety, nadawane różnym wytwornym kobietom — wszystko to podnosiło rozmowę na wyżyny pięknego, luksusowego, wspaniałego życia. Z drugiej zaś strony początkowe onieśmielenie i skrępowanie Malinowskiego w tym nowym dlań świecie mijało szybko. Przekonał się, że w gruncie rzeczy, skoro się dostatecznie z nimi otrzaska, nie będzie się czuł obco. Poza wszystkim innym nie byli to ludzie aż tak mądrzy, by ich nie rozumiał. Przeciwnie. Wkrótce się przekonał, że poziom umysłowy tego towarzystwa zupełnie mu odpowiada, a trzeba tylko wejść w takie życie, jak oni, by równie swobodnie używać ich słow-