Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nika, by poznać się na koniach, autach, psach, aktorkach, markach win, tytułach i hipotekach.
Jednakże nie uważali go za całkiem swego.
— Trzeba się po prostu wkupić — myślał Malinowski i korzystał z każdej sposobności, by płacić rachunki.
Mógł sobie teraz na to pozwolić. Niechby mu nawet zabrakło pieniędzy, to w każdej chwili miał możność wzięcia zaliczki. Jako dyrektor dysponował kasą Funduszu i na jego zwykłe polecenie kasjer wypłaciłby każdą sumę. Na razie wszakże nie korzystał z tego. Wystarczała mu pensja i świadomość, że w razie czego może sobie poradzić.
Widocznie nie chodziło tu jednak o restauracyjne rachunki. Ci panowie często nie miewali gotówki, a jednak żyli jakoś po pańsku.
— Trzeba zapisać się do klubu — pomyślał Malinowski i przy najbliższej sposobności zagadnął o to Denhoffa. Ku swemu rozczarowaniu dowiedział się jednak, że do „Klubu Ziemian“ nie można po prostu zapisać się. Że przyjęcie wymaga zgłoszenia swojej kandydatury, kilku wprowadzających, a poza tym balotowania.
Balotowania bał się najbardziej. Denhoff dał mu do zrozumienia, że w klubie niechętnie widzi się nowych członków, że balotowanie jest tajne i często ci, których kandydat uważa za najżyczliwszych sobie, nawet wprowadzający — głosują przeciw niemu.
— Niech pan jednak bywa w klubie, niech pan pozna i zjedna sobie ludzi, postara się zatrzeć ich uprzedzenia hm... kastowe. Cóż.. ostatecznie jest pan spokrewniony, przez żonę wprawdzie, ale i to coś znaczy, z najlepszymi