Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

późnym powrocie do domu, że była taka jak zawsze, nie robiła mu wyrzutów, na które miał już przygotowaną taką odpowiedź, że zamilkłaby od razu.
— Moja droga — powiedziałby — kategorycznie wypraszam sobie wtrącanie się w moje interesy. Nie znoszę kontroli, jestem dorosłym mężczyzną na poważnym stanowisku i nie po to się żeniłem, by zafundować sobie kogoś do kontrolowania mojej osoby.
Ponieważ jednak nawet nie skrzywiła się nań, wychodząc do biura, niespodziewanie dla samego siebie powiedział:
— Wiesz, kochanie, piłem wczoraj i za dużo wydałem...
Chciał, by go spytała ile, lecz ona tylko uśmiechnęła się:
— Cóż począć, skoro tak się złożyło. Zaraz po obiedzie położysz się i prześpisz.
— Wydałem dwieście złotych — wyrzucił z siebie — nie starczy nam do końca miesiąca.
— To przykro — powiedziała — ale nie martw się. Załatamy jakoś tę dziurę.
— Jakoś! Jakoś! Oto kobiece traktowanie sprawy — rozgniewał się — zawsze to „jakoś“.
Po dwóch dniach dowiedział się, że Bogna owe jakoś rozwiązała w ten sposób, że zastawiła pierścionek. Nie bardzo był z tego zadowolony, gdyż tego właśnie wieczoru mieli większe przyjęcie u państwa Pajęckich, gdzie wszystkie panie wprost lśniły od drogiej biżuterii, podczas gdy wspaniały brylant jego żony leżał w lombardzie.
Liczył, że na tym wieczorze spotka Lolę Symieniecką i podczas tańca rozmówi się z nią. Układał sobie nawet