Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy tak siedzieli, Malinowski zauważył, że baron jakby coś oddał nieznajomemu, lecz musiało to być złudzenie. Po chwili wrócili na salę. Pułkownik wstał i zaczął się żegnać.
— Ale jeszcze diabelnie wcześnie — oponował baron — mam projekt. Pojedziemy do „Mascotty“. No?
— To nudna dziura — odrzekł szambelan, lecz jego towarzyszka była innego zdania, wobec czego zdecydowano jechać do „Mascotty“. Kelner podał rachunek i Denhoff bezapelacyjnie oświadczył, że to on płaci.
— Ależ to moja propozycja — upierał się Malinowski.
— Zapłaci pan w „Mascotte“.
Zresztą rachunek wyniósł tu niespełna sto złotych i jedno tylko zdziwiło Malinowskiego, że w portfelu barona było teraz niewiele więcej.
Po drodze pułkownik chciał uciec, ale nie puścili go. W nowym lokalu pili szampana i jedli owoce. Było już nad ranem, gdy Malinowski płacił rachunek: trzysta czterdzieści złotych. To go otrzeźwiło. Niektóre pozycje rachunku wydały mu się nieprawdziwe, inne znacznie przesadzone. Ponieważ jednak nie wypadało targować się, zapłacił, udając wesołość.
Po wszystkim miał złość do siebie: wydana suma stanowiła prawie połowę jego pensji wicedyrektorskiej. A przecież są ludzie, których stać na codzienne bywanie w knajpach.
— Do diabła! Żeby prędzej wyrzucono Jaskólskiego — myślał — miałbym wówczas pensję co się zowie.
Nazajutrz wstał z bólem głowy, niewyspany, zły. Drażniło go i to także, że Bogna udawała, że nie wie o jego