Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

coś intymnego. Jednak nie zanadto, bo przecież lokaj!...
Tak czy owak zadowolony był z tej wizyty. Zdawało mu się, że panie Symienieckie jakoś boczą się i nie zamierzają zacieśniać z nim stosunków. Byli tu z Bogną kilka razy, ale jego samego zaproszono pierwszy raz.
Lola siedziała w niszy ogromnego salonu, w wielkim fotelu i czytała. Była w skromnej sukience z szarej wełny, zakończonej białym kołnierzykiem, zapiętym pod szyją. Wyglądała prawie jak pensjonarka. Sukienka sięgała ledwie za kolana odsłaniając naprawdę piękne nogi.
— Moje uszanowanie — z największą swobodą ukłonił się Malinowski — zdaje się, że jestem punktualny.
— Dziękuję — wstała leniwie i podała mu rękę — chodźmy.
— Szanowna mamusia podobno wyjechała za granicę? — zapytał.
— Czemu pan tak zabawnie mówi: szanowna mamusia!?
Zatrzymała się w niedużym pokoju, gdzie stał tapczan, filigranowe biureczko i kilka półek z książkami.
— Właściwie — powiedziała jakby z wahaniem — jesteśmy kuzynami...
— Zaczerwienił się i zaśmiał się niepewnie:
— Rzeczywiście...
— Możemy pozwolić sobie na więcej... poufałości. Zachowujemy się zbyt oficjalnie. Na przykład... na przykład moglibyśmy się pocałować.
Malinowskiemu szeroko otworzyły się oczy. Wyraz twarzy panny Symienieckiej nic się nie zmienił, przyglądała mu się z półuśmiechem, uważnie i obojętnie. Tylko w całej postaci, w czymś nieuchwytnym uze-