Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wnętrzniało się jakby niezadowolenie, czy zdenerwowanie.
Malinowski przełknął ślinę i wykrztusił:
— Ależ... nie przypuszczałem... z przyjemnością...
Zaśmiała się sztucznie, zbliżyła się doń i powiedziała:
— Więc!?...
Zrozumiał wybornie, że ma ją pocałować, że ona sama tego chce, że jeżeli będzie zwlekał, ośmieszy się przed nią, a jednak nie mógł, nie umiał zdobyć się na odwagę, której przecie tu właściwie wcale nie było potrzeba.
— Pan jest strasznie nieśmiały — stwierdziła z obiektywną miną.
— Jestem zaskoczony... Nie spodziewałem się tego...
— ...Tego szczęścia?... skończyła — No?!
Pochylił się ku niej z zamiarem pocałowania w policzek, czuł przy tym, że robi to okropnie niezdarnie, lecz Lola cofnęła głowę i orzekła:
— Nie tak.
Nim spostrzegł się objęła jedną ręką jego szyję, drugą oparła mu na piersi i przywarła ustami do ust.
Dalsza realizacja poufałości rodzinnej nie przedstawiała już dla Malinowskiego poprzednich trudności. Objął Lolę silnie i całował po oczach, po włosach, po wargach.
Teraz wiedział, że robi to ładnie. Niezgrabność znikła wraz z onieśmieleniem.
Natomiast ona prawie bezwiednie zwisła mu w rękach i gdyby nie oczy, szare, tajemnicze oczy, które wciąż wpatrywały się z uwagą w jego twarz, myślałby, że zemdlała.
Trwało to kilka minut, po czym lekko wyswobodziła się z jego objęć i powiedziała: