Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żeń uderzały swą trafnością. Zapaliła się do tematu i przegadali cały wieczór.
— Było już późno, gdy zaproponowała:
— Jeżelibyś pozwolił, kochanie, napisałabym projekt takiego memoriału. Ty powinieneś już położyć się, jutro wcześnie musisz wstać, a mnie wcale spać się nie chce. Posiedzę i spróbuję napisać. Może ci się to przyda.
— Bardzo ci dziękuję — ziewnął — ale rzeczywiście jestem zmachany. Więc napisz tak, jakeśmy mówili... Dobranoc, żoneczko, dobranoc.
— Dobranoc, kochanie — ucałowała go serdecznie.
— A... tego... hm, uważasz, trzeba koniecznie wsadzić do memoriału kilka komplementów dla Szuberta i Jaskólskiego, że to niby ich zasługi, owocna praca i takie rzeczy.
— Jakże to ładnie z twojej strony — spojrzała nań rozjaśnionymi oczyma.
— Widzisz — uśmiechnął się — zawsze mnie sądzisz gorzej niż należy.
— O nie — zaprzeczyła — ja wiem, że jesteś dobry i szlachetny.
— Byle w miarę. Aha i jeszcze jedno: wy kobiety, jesteście zawsze zanadto gadatliwe, a tu trzeba buzię na kłódkę. Nikomu, ale to absolutnie nikomu ani słówkiem. Rozumiesz?
Odpowiedziała mu tylko spojrzeniem pełnym wyrzutu. Pogładził ją po włosach i poszedł do siebie.
W istocie nie był zmęczony, tylko znudziła go długa rozmowa o Funduszu. Przez kilka tygodni łamał sobie głowę i miał już tego dość. Teraz leżał wtulony w wygodne posłanie, zgasił światło i rozmyślał. Z trzeciego