Przejdź do zawartości

Starościna Bełzka/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Starościna Bełzka
Data wyd. 1879
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

Sama pani wojewodzina, zżywszy się z mężem, który ją wysoce szanował i kochał, a nawet, jak się zdaje, trochę jéj się obawiać musiał, przybrała jego charakter, poślubiła sprawę obrażonéj dumy, i nie sądzę, żeby osładzała to życie smutne upadłego Tytana. Z pamiętników współczesnych i listów widzę, że z niezmierną obawą, ostrożnością, z nadzwyczajnemi zabiegi i uwagą na każdy ruch, przystępowano do niéj. Surowa i trochę dziwaczna matrona, miała dumę wojewody, w dodatku drażliwość kobiecą; żyjąc ciągle ze swym dworem i nikogo nie widząc wyższego nad siebie, musiała przywyknąć do czci oddawanéj i samowolności. Mamy jéj portret malowany przez Bacciarellego, a sztychowany przez Dom Cunego w Rzymie w r. 1772, i takież wizerunki jéj męża i syna; znać z postawy, rysów twarzy córkę Pilawitów, któréj po hetmanach została w spadku chęć panowania, choćby nad własnym dworem. Malarz i sztycharz nieco ją odmłodzili; ale ta grzeczność nie obdarzyła jéj niewieścim w łagodności wdziękiem, którego w twarz tę zimną, pogardliwie na świat patrzącą, wlać nie było można. Malarz ubrał ją w suknię aksamitną, całą oblamowaną książęcemi gronostajami, i koronkową chusteczkę na głowie, w jakiéj i Maryę Leszczyńską królową często widzimy przystrojoną; posadził ją sztywną i rozkazującą, jedném słowem, uczynił panią, nie potrafił zrobić miłą. Więcéj jeszcze nierównie ma wyrazu na portrecie twarz wojewody, czystopolska, magnacka, w któréj oczach i ustach, nabrzękłych brwiach i czole, dobrze się malują duma, samowolność, upór i niezłomna wola, uginać się nieprzywykła. Stoi oparty o stół, poglądając na świat, jakby się składał z jego rządców i officyalistów, zdając się mówić: „Nie przystępuj!“ a wpatrzywszy się weń, odgadniesz cały dramat wypisany na tém czole, patrzący oczyma, drgający w wydatnych wargach namiętnych. Portret ten, arcydzieło w swoim rodzaju, lepiéj maluje wojewodę niż to, co nam o nim zostawili współcześni; czujesz, że nie mogło uczucie postać w tych piersiach, ani łza na powiekach, choć boleść i żółć wzburzona wypiętnowały się na obliczu, któremu nie przystał uśmiech swobodny. Podhajecka konfederacya, doznane upokorzenie, rozdrażniona duma, pogarda świata, wszystko, nawet przyszłość, malują się w téj mistrzowsko pochwyconéj twarzy, obok któréj Szczęsnego, syna jego, jakże starta, słaba i całkiem odmienna! Z niéj już tylko słaby pieszczoszek, panicz i namiętny wygląda człowiek, a duma nie ma téj majestatycznéj powagi, jaką uderza wyraz jéj w wojewodzie.
Ale wróćmy do wojewodziny. Chrząszczewski w swych pamiętnikach powiada, że na dworze krystynopolskim ona szczególniéj sama strzegła etykiety, któréj się musiano trzymać jak najściśléj. Przy wsiadaniu do powozu zwykle jeden z towarzyszących dworzan rękodajnych, wojewodzinie powinien był podawać rękę, na ktoréj się ona opierała; surowo przepisano było, żeby nie ważąc się ramienia pani dotykać, kułak jéj tylko do wsparcia się na nim podstawiał. Gdy raz, nowy jakiś dworzanin nieświadomy etykiety, wstępującéj na stopień kareciany zamiast podać kułak wedle zachowywanéj formy, świętokradzką dłonią schwycił ją pod ramię jak prostą szlachciankę, wojewodzina obruszona, natychmiast mu potężny wycięła policzek.
Sroga obyczajów przestrzegaczka, pani wojewodzina chowając na dworze swoim mnóztwo panien i rezydentek, była dla nich także nadzwyczaj ostra i dumna, obchodziła się z niemi niezmiernie surowo. Za najmniejsze przewinienie spotykała kara lub oddalenie; nie przebaczyła nigdy. Naturalnie, dogadzając pani, chodzili faworyci jéj na podsłuchy, donosili zausznicy, szpiegowali, pragnąc się zasłużyć, a najgorliwiéj spełniali tę funkcyę karzeł i karlica. Było naówczas modą jeszcze po pańskich dworach chować karły, i pani Potocka miała ich dwoje bliźniąt, brata i siostrę równo od natury upośledzonych. W wielkim salonie krystynopolskiego pałacu, był dla nich wyklejony z papieru o kilku pokoikach appartament, z którego mały ów karzeł, wykradając się, pełnił rolę policmajstra, i czynił — pisze Chrząszczewski — wycieczki po całym pałacu, myszkując co się gdzie działo, donosząc co podsłuchał, szczególniéj w pokojach zajmowanych przez fraucymer, o którego obyczaje najwięcéj dbała Wojewodzina, nie żałując rózeg za najmniejszą płochość i umizg pokątny. Raz staroście zanideckiemu trafiło się, że późnym wieczorem zakradł się do garderoby dla zobaczenia z panną, o którą się starał, i właśnie się już wymykał z miejscu zakazanego stopie mężczyzny, gdy wojewodzina, która często po nocach wstawała na wzwiady i podsłuchywała podedrzwiami, spotkała go w samym progu.
— Kto tu śmie wchodzić? zawołała potężnym od gniewu głosem.
Nie w ciemię bity Sierakowski, począł przytomnie bardzo udawać ducha na pokucie, duszę potrzebującą ratunku, i jęczeć głosem innego świata i wyć jak potępieniec. Wojewodzina ze strachu uciekła, a i on potém o drogę nie pytał.
Z jakiemi do wojewodziny ostrożnościami przystępować trzeba było, jak trudno się jéj zasłużyć, dowodem są współczesne listy, z których tu przywiedziemy wyjątki, bo one nam najlepsze dadzą pojęcie o dworze wojewody, jego formach i staraniach, jakich wstęp nań, nawet ze strony takiego paniczyka, jak Brühl, syna pierwszego ministra, wymagał. Ale najprzód musimy jeszcze wyliczyć osoby, składające rodzinę krystynopolską, która się składała ze czterech córek i jednego syna. O nim niżéj powiemy obszerniéj. Pierwsza z panien Marya, ta właśnie, o którą Brühl miał się starać w r. 1759, i z nią się w rok późniéj ożenił, była najstarszą; druga po niéj Ludwika, póżniéj zaślubiona Kazimierzowi Rzewuskiemu, wojewodzicowi podlaskiemu, pisarzowi koronnemu; trzecia Pelagia za Michałem Mniszchem, marszałkiem nadwornym koronnym, czwarta N.... za ks. Ksawerym Lubomirskim, wojewodą kijowskim, panem Smilańszczyzny, sprzedanéj potém Potemkinowi.
W styczniu 1759 roku, młody Brühl powziął z natchnienia familii zamiar starania się o córkę wojewody kijowskiego; popierał go, zdaje się, Mniszech. Był to chłopak młody, trzpiot, pieszczoszek, a tu należało stać się skromnym, umiarkowanym, ostrożnym, przebiegłym i potulnym, aby się wojewodzinie podobać. Oto w jakich słowach towarzysz jego podróży i mentor młodego Telemaka, opisuje tę sprawę i pierwsze kroki na krystynopolskim dworze:
„Zła droga była przyczyną, żeśmy aż we wtorek stanęli po południu w Krystynopolu. Z drogi o sześć mil pisał starosta (Brühl) list do wojewody, ozuajmujący mu swój przyjazd. Z listu tego powstały bajki, które w Krystynopolu roznosić zaczęto, jakoby starosta, od kilku dni bawił w Sokalu, gdy my przez ostrożność nie wstępowaliśmy wcale do Sokala, ażebyśmy dowiedli pośpiechu, z jakim nas do Krystynopola pędziło, co się tu wielce podobało... Starostę warszawskiego bardzo pięknie przyjęto. Wojewodzina była dla niego grzeczna, wojewoda go też karesował, panna wcale nań mile spogląda; starosta wzajemnie z wielkiém dla województwa jest respektem; mogę mówić (dodaje korrespondent), że ten respekt czyni go statecznym i spokojnym (co widać niezawsze bywało). Wkrótce zobaczymy, czy te wszystkie karesy i oświadczenia są szczere albo nie, jeszcześmy o niczém nie mówili, i o nic nie prosili przy pierwszych dniach przyjazdu naszego, a do tego, żeśmy tylko samo województwo z Cetnerową zastali, bo wszyscy przyjaciele i konfidenci domu na kwaterach we Lwowie się znajdują, i panna Terlecka także. Wojewodzie samemu list oddałem i przy oddaniu dopominałem się, ażeby był poufale łaskaw na mnie, i jeszcze sprzyjał staroście, przyczém oświadczeń było bardzo wiele. Przypomniałem się, że starosta chce spełnić zalecany sobie rozkaz, i być u wojewody poznańskiego (Stanisława Potockiego, ojca wojewodziny), który znajduje się w Brodach, na co wojewoda odpowiedział, że poszle zaraz do wojewody poznańskiego z oznajmieniem, gdyż często bywa słaby i nikogo wówczas nie przyjmuje. Namieniłem zaraz panu wojewodzie, że gdyby był łaskaw wziąć z sobą starostę, toby wojewoda poznański tych ceremonij nie robił, ale wojewoda odparł, że oświadczenie za wizytę stanie. Wątpię, żeby pan wojewoda do Brodów jechał, choć my pojedziemy, a wojewodzina nie pojedzie pewnie. Już tedy w Brodach zaręczyny będą, o nich też nie piszę, bo jeszcze nie ma pewności żadnéj. Staroście się panna podobała i jéj się dość akkomoduje, lubo na swoje lata wzrostu nie jest słusznego, ale nie jest też zbyt mała, maniery i edukacyi bardzo pięknéj.
„Był tu wczoraj podkomorzy koronny, ale go bardzo zimno przyjęto; za cztery dni spodziewamy się responsu od wojewody poznańskiego.“
W drugim liście towarzysz starosty, jeszcze lepiéj maluje charakter drażliwy wojewodziny.
„Kilka dni nadspodziewanie musieliśmy zatrzymać huzara, a to szczególnie z racyi, żeśmy bez ostatniéj rezolucyi w interesach odsyłać go nie chcieli. Jakem tedy WPD. w ostatnim liście upewnił, że konkluzya będzie dobra, przy różnych odmianach, które zwyczajne są w tutejszym domu, tak na znak dobréj konkluzyi donoszę, że pojutrze pp. województwo jadą do Warszawy, już dzisiaj wszystkie wozy wyszły. My zaś tak tu się sprawujemy, ażebyśmy żadnéj słusznéj naganie nie podpadli; lubo mnie i staroście chce się mocno do Warszawy powracać, z tém wszystkiém razem dopiero z województwem pojedziemy, to jest we wtorek, i po pierwszym dniu jazdy pocztą daléj pośpieszymy. Co się tu stało i ustnie pan oboźny panu opowiedział, tu teraz krótko donoszę.
„Od przybycia tu naszego wszystkie rzeczy bardzo nam tu szły dobrze, czego autorem był ks. Russian, bez którego, jeśli mam prawdę powiedzieć, nigdyby wojewodzina w tym czasie do Warszawy pojechać nie chciała. Ten czas spokojny trwał aż do festu Św. Franciszka, to jest, dopóki się goście i familia tutejsza zjeżdżać nie zaczęła. W wigilię uroczystości (28 stycznia) gdy się różni pościągali, znowu się bajki wznowiły, które mnie a bardziéj staroście zmartwienia przyczyniły. Do tego, te bajki zgadzały się z humorem pani wojewodziny. Pierwsza tedy, jakoby minister pierwszy o innéj partyi dla starosty myślał; druga, jakoby starosta wyjeżdżając z Warszawy powiedział: Jadę głupstwo robić; trzecia rozsiana przez księżnę wojewodzinę bracławską (Stanisławową Lubomirską) we Lwowie, że za najmniejszém w Krystynopolu nienkontentowaniem, podstoli ma zlecenie z Warszawy swatać starostę ze swoją siostrą.
„Na fundamencie tych bajek wojewodzina w lament, w narzekanie, w skargi na ministra, że się tak nie godzi żartować, bardziéj takie czynić affronta; na starostę, że jeżeli z przymusu to robi, niech panny nieszczęśliwą nie czyni; na mnie (podstolego), że nie bez przyczyny byłem we Lwowie. Dowiedziałem się też i innéj nieporozumienia przyczyny: gdy starosta był w Tartakowie, brat mój pisarz postawił tam człeka swego, żeby mu dawał znać o przybyciu starosty; ten człowiek kilka dni bawił w Tartakowie, o co się mocno wojewodzina dopytywała.
„Możesz WPD. zważyć, co to za wielka spadła na nas chmura; szczęściem, że z obligacyi mojéj nadjechał p. podkomorzy, któregośmy zaraz na to wdali, jako też obszerne miał o wszystkiém z województwem eksplikacye. Trzeba też wiedzieć, że wojewoda, lubo sam widzi wymysły żony, z kochania i przywiązania, które ma do niéj, zdaje się wchodzić w jéj sentymenta. Naostatek ta historya tém się zakończyła, że podkomorzy upewnił województwo, że w Warszawie o innéj partyi dla starosty nie myślą. Starosta znowu ustną miał z wojewodziną i wojewodą eksplikacyę, gdzie płaczu, słabości, mdlenia, było z obu stron dosyć. Ja sam także miałem rozmowę z p. wojewodziną, ale ta mi tylko tyle powiedziała, że muszę ją brać za chimeryczkę, gdym się odchodząc, kilka razy pytał: czy można „dobranoc“ powiedzieć? o któréj godzinie można z rana bywać? i inne fraszki. Jam na to odpowiedział, że dotychczas rozumiałem, iż nie gość gospodarzowi, ale gospodarz gościowi zwyczaje nadaje, i jeżelim z bojaźnią postępował, to szczególnie z respektu i poszanowania. Ta moja eksplikacya pożądany skutek wzięła. Byłem przytém od ks. Russiana przestrzeżony, że przy najmniejszéj okazyi, wojewodzina zaraz sobie zwykła rościć pretensye, że wszyscy za złą i za chimeryczkę biorą; przyznam się PDobr., że mnie te wszystkie korowody dotknęły, chociażem się ich zaraz z początku spodziewał; upewniam, że to samo i w Warszawie jeszcze będzie.
„Starosta tak był żalem zdjęty przy eksplikacyi z wojewodziną, że w oczach podkomorzego omdlał (!), lecz wkrótce do dobrego przyszedł humoru. Dla otwartszego zaś z mojéj strony wytłómaczenia, lubo mu nic wojewodzina o siostrze mojéj nie nadmieniła, z tém wszystkiém mocno w tém byłem ostrożny, i staroście z siostrą moją miecznikówną, która tu dla mnie na dzień Św. Franciszka zjechała, nie pozwoliłem ani gadać, ani tańcować, ani być u niéj z wizytą. Ta, że razem ze mną stanęła, starosta przez ten cały czas i u mnie nie bywał. To mocno uspokoiło wojewodzinę, jak się o tém dowiedziała. Była też i ta, od wojewodziny do starosty wymówka, że musimy nie być z jéj domu kontenci, gdy nie jest wesół, nie igra i nie swawoli, bo trzeba przyznać, że starosta wcale sobie poważnie i roztropnie postępował. Teraz za to zaczyna po pokojach skakać i biegać, i ten ma awantaż, że lubo w czém przeskrobie, co rzecz zwyczajna, lubo się nań skrzywią, jednak wymawiać nie mogą, bo sami tego chcieli. Możesz PD. sam zmiarkować, jak my tu ostrożni być musimy, jak w niepokoju ciągłym żyjemy. Wieczorem, gdy sobie wszyscy „dobranoc“ powiedzą, nadchodzi generalnéj spowiedzi godzina w pokoju wojewodziny. Kto z kim gadał, zaraz tego wołają: jeżeli domowy, pytają co gadał i z kim gadał; jeżeli obcy, to posyłają, żeby się dowiedzieć od niego. Jeden tedy przyczyni, drugi umniejszy, i tak nazajutrz różne bajki i nieporozumienia się z tego rodzą. Ks. Russian zachorowawszy, do Podkamienia odjechał ale nam doskonałą instrukcyę zostawił, wedle któréj sprawujemy się, i lubo częste, a tu zwyczajne nadchodzą przeciwności, interes pryncypalny dobrze idzie, gdyż województwo jadą do Warszawy. Przy eksplikacyi, którą miałem z wojewodziną, powiedzieć mi staroście zaleciła, żeby się nie dziwował, że mu dziś była umartwienia przyczyną; gdyż czasem matka musi szukać okazyi dla wypróbowania, czy kawaler statecznie jest przywiązany do córki? Z obligacyi wojewodziny, starościna szczerzecka jedzie razem do Warszawy. Pan starosta obszerny list do ojca swojego pisze, w którym wyraża kondycye samego pana wojewody, bez których nic być nie ma, to jest: żeby pierwszy minister nieprzyjaciół wojewody za swych własnych miał, a wojewoda zaś nieprzyjaciół ministra za swoich poczytywał. Podkomorzy od siebie namienił wojewodzie, czyliby się zaręczyny zrobić nie mogły? Na co wojewoda odpowiedział: „Kiedy do Warszawy jadę, to znać, że sobie tego wszystkiego życzę.; tu zaś nie chciałbym tego czynić, gdyż chcę, żeby ceremonia przy królu stać się mogła.“ My tu jak dusznego zbawienia wyjazdu oczekujemy, z tém wszystkiém, chociażby się podróż na kilka dni odwlekła, zupełną będziemy mieli cierpliwość, tak się rządził, jak interes po nas wyciągać będzie, ale za to starosta z wojewodzianką zobopólnie kochają się, i wojewoda bardzo dla nas grzeczny, a starostę niezmyślenie kocha.
„Podczas tutejszego festu, wielka tu była moc szlachty, któréj się tak pięknie starosta akkomodował, że go generalnie chwalili; prawda, że pić z nimi musiał, co jednak nie było ze zbytkiem, ale bez tego obejść się nie było można.“





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.