Spowiedź królowej/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Alphonse Daudet
Tytuł Spowiedź królowej
Podtytuł Królowie na wygnaniu
Wydawca "Rój"
Data wyd. 1928
Druk „Grafika“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Rois en exil
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.
Rozwiązanie.

— Pozostało jedno wyjście, Najjaśniejszy Panie.
— Mów pan, drogi mój Méraut... Jestem gotów na wszystko.
Méraut wahał się z odpowiedzią. To co miał wyrzec, wydawało mu się zbyt poważne i nie na miejscu w tej sali bilardowej, dokąd król go pociągnął na partję po śniadaniu. Lecz szczególna ironja, związana z losem wydziedziczonych monarchów chciała, aby właśnie przy zielonym suknie, gdzie z hukiem głuchym i złowrogim toczyły się kule, padła decyzja o dynastji Iliryjskiej.
— I cóż?.. zapytał Chrystjan II, nachylając się dla strzelenia bili.
— A więc, Najjaśniejszy Panie...
Przeczekawszy, aż król skończy, a radca Bostkowicz ze czcią odnotuje, ciągnął dalej z pewnem zakłopotaniem:
— ...Naród iliryjski jest, jak każdy naród. Lubi powodzenie, i silę, i lękam się, że fatalny wynik ostatnich przedsięwzięć...
Król odwrócił się zaczerwieniony:
— Pytałem pana o prawdę, drogi Méraut. Rzecz zbyteczna mówić komunały.
— Najjaśniejszy Panie, trzeba się zrzec — rzekł brutalnie Gaskończyk.
— Zrzec — czego? Nie posiadam nic... Piękny upominek dla mojego syna... Myślę, że wolałby nad tę mglistą obietnicę panowania, gdy dorośnie — nowy welocyped.
Méraut przytoczył jako przykład królowę Galicji. Ona również abdykowała na rzecz syna, a jeśli don Leon zasiada obecnie na tronie, zawdzięcza to właśnie swej abdykacji.
— Osiemnaście na dwanaście!.. rzekł Chrystjan nagle... Panie radco, pan nie markuje.
Boskowicz skoczył, niby spłoszony zając, a król z wysiłkiem całego ciała kombinował wspaniałą „kwadrę“. Elizeusz patrzył nań i jego wiara rojalistowska przeżywała ciężką próbę w obliczu tego niesławnie zwyciężonego władcy, którego twarz nosiła jeszcze ślady niedawno przebytej żółtaczki. Klęska pod Gravosą, tragiczny koniec całej tej młodzieży i straszliwy proces Herberta i Hezety, dni trwogi i oczekiwania, i ogień plutonu, jaki zda się brzmiał mu w uszach, a prócz tego troski pieniężne, terminy pierwszych zobowiązań, — wszystko to dotknęło Chrystjana przedewszystkiem fizycznie, nie niszcząc jego beztroski.
— Co mówi o abdykacji królowa?... zapytał, nie patrząc na Mérauta.
— Królowa jest mojego zdania, Najjaśniejszy Panie.
— Tak... rzekł sucho król, lekko drgnąwszy.
Zagadko natury ludzkiej! Teraz czuł żal do tej kobiety, którą dawniej oskarżał o to, że mu przypominała o obowiązkach królewskich i miał jej za złe, że go zlekceważyła na rzecz dziecka
— A ty, Boskowicz, co o tem sądzisz? zwrócił się król nagle do radcy, co z niepokojem śledził mimikę swego władcy.
Botanik gestykulując pociesznie, a głowę wcisnąwszy w ramiona, miał minę tak zalękłą, że król nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
— Jesteś, oczywiście, zdania naszej Rady, rzucił drwiąco król. Zrzekniemy się, gdy Rada tego zażąda.
I król jął grać dalej, podczas gdy Elizeusz pałał chęcią oznajmienia królowej rezultatu misji, której nie chciała podjąć się sama.
Abdykacja nastąpiła w jakiś czas potem. Szef domu cywilnego i wojskowego z całym stoicyzmem ofiarował wspaniałe galerje pałacu Rosenów na tę ceremonję, która według zwyczaju odbywa się jnknajbardziej uroczyście. Ale tragizm Gravozy był zbyt świeży; poprzestano na zebraniu w Saint-Mandé kilku arystokratycznych rodzin iliryjskich i francuskich, których podpisy były niezbędne na akcie tak wielkiej wagi.
O godzinie drugiej zaczęły nadjeżdżać powozy, a na progu salonu witał przybywających książę Rosen, ściśnięty w mundurze generalskim, dźwigając wielką wstęgę Ilirji, złożoną przezeń do szkatuły od chwili, gdy się dowiedział o skandalu z golibrodą Biscarat. Na ramieniu i na gardzie szpady miał generał świeżą krepę, a wyrazistsza od krepy była ta starcza głowa, trzęsąca się jak gdyby mówiła wciąż nieświadomie: „Nie... nie...“, jak wówczas, gdy w jego obecności odbyła się straszliwa scena dotycząca starań o laskę dla Herberta.
Była też tu i księżną Koleta. Drzwi otwarły się naoścież i wraz z uderzeniem halabardy rozległo się anonsowanie książąt de Trebigne, de Soris, księcia de Sangiorgio, księżny de Melida, hrabiów Pozzo, de Miremont, de Veliko... Rzekłbyś, dźwięczne echo skrwawionych piasków, młodych ofiar poległych w Gravozie. A najokrutniejszy był widok grubej żałoby, w jakiej zjawili się wszyscy zaproszeni, nadając ceremonii wyraz fatalny i pogrzebowy, pomimo świetnej liberji służby i uroczystego wyglądu pałacu. Niektórzy z przybyłych wyszli po raz pierwszy od czasu zaszłej katastrofy. Wchodząc, prostowali się, silili na odwagę, lecz spojrzawszy sobie w oczy, ponure zwierciadła tej samej boleści, czuli łzy, cisnące się im do oczu; i wnet opanowani nerwowem drżeniem napełnili salon przerywanem i stłumionem łkaniem. Tylko stary Rosen, sztywny i niewzruszony, kiwał głową, bezlitosnym ruchem: „Nie... nie... Trzeba, aby umarł!..“
Wieczorem Jego Królewska Wysokość, książę Axel, obecny podczas abdykacji, opowiadał w kawiarni, iż był to jak gdyby pogrzeb pierwszej klasy. Następca tronu miał żałobną minę i czuł się zmrożony tem milczeniem rozpaczy, a ujrzawszy młodą księżnę de Rosen, podążył szybko ku niej, ciekaw poznać bohaterkę głośnego śniadania na quai d‘Orsay. Podczas gdy Koleta, zadowolona w głębi istoty z tej atencji, witała Jego Wysokość z uśmiechem boleśnie sentymentalnym, rozległ się głos:
— Panowie, król!
Wszedł Chrystjan II, bardzo blady, widocznie zaambarasowany, prowadząc za rękę syna. Młody książę miał wyraz przepisowej powagi, spotęgowanej czernią stroju. Następnie zjawiła się królowa, bardzo piękna we wspaniałej toalecie jasnej przybranej koronkami, zbyt szczera, aby móc ukryć radość, niemal wybuchającą pośród otaczającego smutku, podobnie jak suknia jej w tem żałobnem gronie. Była tak szczęśliwa, że w swym egoizmie nie zniżyła się na jedną chwilę ku temu dostojnemu dokoła cierpieniu, i nie widziała też mglistego powietrza, szarej pogody zalegającej, mimo Wielkiego Tygodnia, niebo niskie i ciężkie. Dzień ten pozostał dla niej jasny i ciepły.
Chrystjan II stanął pośrodku salonu, przed kominkiem, mając po stronie prawej hrabiego Zary, po lewej — królowę; nieco dalej Boskowicz w gronostajach radcy dworu sekretarzował przy niewielkim stole. Król, zabrawszy głos, oświadczył bardzo cicho, że gotów jest podpisać abdykację i wyłuszczyć poddanym motywy. Poczem Boskowicz odczytał głosem cienkim i zająkliwym manifest Chrystjana do narodu czyniący szybki przegląd pierwszych nadziei w początkach panowania, rozczarowań i nieporozumień, jakie potem nastąpiły. To krótkie pismo, w którem widoczny był wszędzie pazur Elizeusza Méraut, wygłoszono tak nieudolnie, że każdy miał czas zastanowić się nad czczą śmiesznością abdykacji, dokonanej na wygnaniu, zrzeczenia się praw, nieistniejących i nieuznawanych. Sam akt, odczytany przez króla, brzmiał, jak następuje:
„Ja, Chrystjan II, król Ilirji i Dalmacji, Wielki Książę Bośni i Hercegowiny, etc... etc... oświadczam, że z własnej woli i nie ulegając jakimkolwiek postronnym wpływom pozostawiam i przekazuję swemu synowi Karolowi-Aleksemu-Leopoldowi, hrabiemu Zary, wszystkie prawa polityczne, dla siebie zachowując tylko prawa ojca i opiekuna wobec niego“.
Poczem, na znak dany przez księcia Rozena, wszyscy obecni zbliżyli się do stołu dla złożenia podpisu. W ciągu paru chwil słychać było szelest materyj i szmer kroków, przerywany pauzami ceremoniału i skrzypieniem piór. Wreszcie nastąpiło ucałowanie ręki. Gdy Elizeusz odchodził, ostatni, Fryderyka, stojąca obok syna, rzekła po cichu z nerwową radością, podobnie jak matka panny młodej, widząca w zakrystji koniec ceremonjalnych życzeń i uśmiechów:
— Już po wszystkiem!
W jej intonacji słychać było pełnię szczęścia niemal, drapieżną i niewysłowioną ulgę.
Po wszystkiem!... To znaczy, korona królewska zabezpieczona od brudu i frymarki. Mogła — spać, oddychać, żyć, wolna od ciągłych niepokojów. Syn jej nie będzie wydziedziczony, zostanie królem... Co więcej, jest nim już dzięki majestatycznej postawie, dobroci przychylnej a wyniosłej...
A przecie po skończonej ceremonji, natura dziecka wzięła górę i Leopold V zwrócił się żałośnie do sędziwego Jana de Veliko z wielką nowiną: „Wiesz, ojcze chrzestny, mam małego poney... ślicznego, małego poney, wyłącznie dla siebie... Generał nauczy mnie jeździć konno i mamusia także“. Ku niemu kierowały się spojrzenia pełne miłości, podczas gdy Chrystian, nieco osamotniony, doznawał dziwnego wrażenia, nieokreślonego uczucia, W głowie czuł jakgdyby zamęt. A przecie pragnął tej chwili, złorzecząc więcej niż. kto inny ciążącej na nim odpowiedzialności. Czemuż więc ten smutek i niepokój teraz, gdy roztwierały się przed nim nowe perspektywy?
— No i cóż, mój Chrystjanie! Zdaje mi się. że i tobie ofiarowano dopiero co małpkę...
To książę Axel pocieszał go we właściwy sobie sposób. Za chwilę zniknęli obaj, korzystając z zamieszania i nieuwagi zgromadzonych. Królowa widziała, jak wychodzili, słyszała na dziedzińcu powóz, którego lekkie kola oddalajcie się przejeżdżały dawniej rzekłbyś przez jej pierś. Ale czemże było to teraz? Paryż i jego kobiety, nie mogły już zabrać króla Ilirji...
Nazajutrz po wydarzeniach w Gravozie, w pierwszej chwili upokorzenia, Chrystjan poprzysiągł sobie, że nie zobaczy więcej Sefory. Dopóki leżał chory, pełen trwogi, jak to bywa z południowcami, złorzeczył swej kochance, obarczając ją odpowiedzialnością za wszystkie swoje błędy. Ale okres konwalescencji, a wraz z nią żywszy obieg krwi, i zupełna bezczynność, kiedy to wspomnienia nabierają tyle mocy, zmieniły jego zapatrywania. Jął usprawiedliwiać Seforę, zrazu nieśmiało, widząc we wszystkiem, co się stało fatalizm, jeden z tysiącznych wyroków Opatrzności. Wreszcie pewnego dnia odważył się zapytać Lebeau, czy były wiadomości od hrabiny. Kamerdyner miast odpowiedzi przyniósł mnóstwo bilecików, nadeszłych podczas choroby, liścików tkliwych, płomiennych, nieśmiałych, całą chmarę turkawek, gruchających o miłości. Rozpaliły one zmysły Chrystjana, który odpowiedział natychmiast, pragnąc skoro tylko wyzdrowieje wznowić romans, przerwany w Fontainebleau.
Tymczasem J. Tom Levis spędzał wraz z żoną miłe chwile w pałacu przy avenue de Messine. Agent cudzoziemców nie mógł już znosić dłużej pustelniczego życia w Courbevoie. Czuł brak interesów, konszachtów, a nadewszystko podziwu Sefory. A wreszcie był zazdrosny, zazdrością głupią, upartą, bolesną, niby ość w gardle, która wciąż daje znać o sobie. Zwłaszcza niepokoiła go podróż Sefory do Fontainebleau. Próbował wrócić kilkakrotnie do tego tematu, ale ona przerwała mu z tak naturalnym wybuchem śmiechu: „Cóż to ci się stało, mój poczciwy Tomie?... Także pomysły!“ Musiał więc śmiać się także, rozumiejąc, że prócz jakichś tam głupstw nic między nimi nie było. Ale w głębi duszy cierpiał, tęsknił, nawet pisał wiersze.
To też radość była niezmierna w ciągu paru tygodni wspólnego pobytu małżonków. Tam tańczył niesamowicie dżyga i wyczyniał na kobiercach sztuki. Rzekłbyś małpa w przystępie dobrego humoru. Sefora pokładała się od śmiechu, choć nieco zażenowana wobec służby, u której „mąż pani“ cieszył się najgorszą reputacją. Marszałek oświadczył, że jeżeli „mąż pani“ usiądzie do stołu, on za nic nie zgodzi się podawać. Trzeba było przynosić jedzenie do buduaru. Również w czasie wizyty Wattelela, księcia Axela, — J. Tom znikał w gotowalni. Zresztą, był on najszczęśliwszy z całej czeredy, którą coraz to nowa zwłoka wprawiała w niepokój. Wyczuwano jakieś tarcia w tej tak dobrze rozpoczętej aferze. Król nie płacił zobowiązań, podpisywał wciąż nowe ku wielkiemu przerażeniu Pichery i ojca Leemansa, Lebeau usiłował ich pocieszyć: „Cierpliwości, cierpliwości... niedługo... to nieuniknione...“ Biedny „ojciec“, już nie tak pewny siebie, przychodzi! codzień do pałacu, pytając córkę i zięcia: „Więc sądzicie, że to się uda?...“ I, rzeczywiście, wciąż dyskontował weksle, skoro było to jedyne wyjście z sytuacji.
Pewnego popołudnia hrabina, wybierając się do Lasku, krzątała się koło toalety pod ojcowskiem okiem J. Toma, który z cygarem w ustach wyciągnął się na szezlongu, włożywszy palce do kieszonek od kamizelki. Sefora wyglądała zachwycająco w nowym kapeluszu i woalu nisko opuszczonym nad oczami, w toalecie przejściowego sezonu; a chrzęst jej bransolet i dżetów na okryciu odpowiadał doskonale zbytkownemu pobrzękowi uprzęży i parskaniu koni, oczekujących przed bramą. Miała wyjść z Tomem, który ubrany bardzo elegancko w stylu angielskim, był zachwycony tą przejażdżką we dwoje, przy boku pięknej hrabiny.
Ostatnie spojrzenie w lustro. Wychodzą,., Nagle otwierają się drzwi na dole, słychać przyśpieszony odgłos dzwonka. „Król!...” Mąż ukrywa się szybko w toalecie, a Sefora ledwie zdążyła zobaczyć przez okno Chrystjana, mijającego ganek z miną zwycięzcy.
Kobietka rozumie, że zaszło coś nowego. Na samym wstępie wydaje okrzyk radości i pada w ramiona Chrystjana, który zaniósłszy ja kozetkę, klęka, mówiąc:
— Tak, to ja... Ja... I na zawsze!
Ona spogląda nań rozszerzonemi źrenicami, pełemi miłości i nadziei. A on, tonąc w tem spojrzeniu:
— Już po wszystkiem... Niema króla Ilirji. Jest tylko człowiek, co chce spędzić z tobą całe życie.
— To zbyt piękne... Nie śmiem wierzyć.
— Masz! Czytaj...
Wzięła pergamin, rozwinęła go wolno:
— Więc to prawda, Chrystjanie, abdykowałeś?
— Lepiej jeszcze...
I podczas gdy ona przebiegała wzrokiem akt, on obok muskając wąsa, patrzył na Seforę triumfująco. Poczem, ile że nie orjentowała się w tem dość szybko, objaśnił jej różnicę pomiędzy abdykacją a zrzeczeniem się w swem własnem imieniu bez jakiegokolwiek uszczuplania praw syna. Będzie równie wolny, tylko kwestja pieniężna... Ale czyż im potrzeba tyle miljonów, aby żyć w szczęściu!...
Przestała czytać, słuchając go z napół otwartemi usty, i jakimś ostrym uśmiechem, w którym wybłyskiwały równe zęby. Rzekłbyś, chciała lepiej pochwycić sens jego słów. A przecie było to dla niej całkiem zrozumiałe. Tak, widziała bardzo wyraźnie ruinę wszystkich ambicyj i stosów ludwików, zaangażowanych w tej aferze, gniew Leemansa, Pichery, całej czeredy, wyprowadzonej w pole fałszywym manewrem tego ladaca. Myślała o tylu bezpożytecznych ofiarach, o sześciu miesiącach życia w udręce i udawaniu, o biednym Tomie, który właśnie w tej chwili powstrzymywał oddech w toalecie obok, podczas gdy ten tu spodziewał się z jej strony wybuchu tkliwości, pewny siebie, zwycięski, nieodparty. Był to szczyt śmieszności, i dzikiej ironji. Wstała, ogarnięta napadem szalonego śmiechu, obelżywego i drwiącego, co zabarwił twarz jej nagłą purpurą, i poruszył męty utajone na dnie tej prostackiej natury, I rzuciwszy osłupiałemu Chrystjanowi w twarz: „Precz, głupcze...“ zamknęła się na trzy spusty w przyległym pokoju.
Dziwnie wyglądał eks-król, opuszczając pałac, pozbawiony za jednym zamachem pieniędzy i korony, — bez żony i bez kochanki.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alphonse Daudet i tłumacza: anonimowy.