Skandal w pałacu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Skandal w pałacu
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 6.4.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Wielebny Pussyfoot

Po wyprowadzeniu baroneta, goście lorda Clixtona zgromadzili się w jednym z kątów salonu, omawiając ze zgorszeniem ten wypadek.
Może po raz pierwszy w życiu lord Clixton zdał sobie sprawę z własnej bezradności.
— Panie i panowie — rzekł wreszcie — zwracam się do was z prośbą o zachowanie tego wypadku w ścisłej tajemnicy... Zaszkodzilibyście nietylko mojemu dobremu imieniu, ale rzucilibyście cień na całą arystokracje londyńską... Pewien jestem że mamy tu do czynienia z klasycznym przykładem pomyłki władz policyjnych... Jutro wszystko się wyjaśni. Hrabia de Rockan pokazał się w niezbyt... hm... korzystnym świetle.
Tymczasem hrabia Rockan udał się najspokojniej w świecie do szatni, wyjął z płaszcza zawiniątko z surdutem pastora Pussyfoota; wyciągnął następnie siwą brodę i białą perukę, w które się zaopatrzył po drodze do pałacu Clixtona. Przebrał się i ucharakteryzował, po czym, jako rzekomy pastor, dostojnym krokiem począł wstępować na schody.
Clixton, posuwając się o kulach wyszedł na jego spotkanie.
— Oczekiwaliśmy pana z wielką niecierpliwością, ojcze — rzekł.
— Przystąpimy natychmiast do ceremonii — odparł duchowny.
Lord spojrzał nań nieprzytomnym wzrokiem.
— Do uroczystości?... — powtórzył. — Wątpię, czy nam się to uda... Narzeczony uległ przykremu wypadkowi — wyjąkał wreszcie. — Jest niezdrów... Sądzę, że będziemy musieli odłożyć obrzęd na później...
— Jakże mi przykro... Czy pozwoli pan, lordzie, że odpocznę chwilę?
Raffles usiadł... Goście wynieśli się z sali, jeden po drugim... Stary lord oparł głowę na dłoni... Raffles spostrzegł, że ten dumny arystokrata płakał jak małe dziecko.
Nagle Helena zerwała się z krzesła i rzuciła się ku swemu ojcu.
— Ojcze, — zawołała — nareszcie łuska opadła z moich oczu... Jakże mogliśmy dopuścić do tego? To okropne!...
Raffles wstał i położył swą rękę na ramieniu dziewczyny.
— Widzę, że przytrafiło ci się nieszczęście, moje dziecko. Bądź silna! Nie na tym koniec jeszcze...
— Czy należy rozumieć, że córce mej zagraża jakieś niebezpieczeństwo? — zapytał lord przerażony.
— Tak jest... Nie powinna ani chwili zostać pod tym dachem.
— Gdzie mam ją ukryć?
Pastor rzekł z namaszczeniem:
— Zabiorę ją do siebie... W moim domu będzie bezpieczna.
Lord spojrzał na niego z wdzięcznością.
Helena posłusznie opuściła pałac. W pół godziny później wytworne auto zatrzymało się przed piękną willą. Młoda dziewczyna znalazła się we wspaniale urządzonym pokoju.
— Nie pamiętam, co się stało — rzekła. — Czuję się tak, jak gdybym nagle zbudziła się z przykrego snu... Gdzie jest Fred Fuller? Ani przez chwilę nie przestałam go kochać.
— Stałość uczuć przynosi ci zaszczyt, moje dziecko — odparł rzekomy pastor.
Młoda dziewczyna spojrzała nań ze zdumieniem. Raffles zerwał z twarzy siwą brodę i ściągnął z głowy perukę.
— Niech się pani nie obawia — rzekł łagodnie. — Jest pani wśród przyjaciół... Nazywam się John C. Raffles. Muszę pani wyjaśnić, lady Heleno, to co się ostatnio wydarzyło...
Wskazał jej wygodny fotel, sam zaś usiadł naprzeciw niej. W krótkich słowach opowiedział jej historię Freda Fullera, jego samobójstwa i niecnych machinacyj rzekomego baroneta. Gdy skończył, dziewczyna chwyciła jego dłoń i szepnęła z wdzięcznością.
— Dziękuję panu, lordzie Listerze — rzekła. — Jest pan najszlachetniejszym z ludzi.
— Nie wszyscy są tego zdania — odparł Raffles. — Późno już. Trzeba się wyspać. Dobranoc, lady Heleno.
W gabinecie oczekiwał go Charley Brand.
— Doskonale zagrałeś swą rolę, mój drogi. — rzekł Raffles.
— I ty również — odparł młodzieniec. — Imponująca historia!... Szkoda tylko, że kosztowała cię pół miliona funtów.
Dlaczego?
— A naszyjnik, Edwardzie? Naszyjnik, który Crofton zwrócił Baxterowi?...
Raffles uśmiechnął się, zapalając papierosa.
— Naszyjnik był fałszywy — odparł — oryginał znajduje się po dziś dzień w mojej ogniotrwałej kasie.

W związku z ostatnimi aresztowaniami, w Scotland Yardzie panowało niesłychane zamieszanie. Baxter szalał z radości na myśl o tym, że w ciągu jednego dnia udało mu się odnaleźć sprawcę kradzieży cennych pereł i zaaresztować sławnego Rafflesa. Głosy sprzedawców gazet, wykrzykujących nagłówki sensacyjnych artykułów, wpadały przez okna biura... Brzmiały one w uszach Baxtera jak najcudowniejsza muzyka.
Nic więc dziwnego, że nikt nie zwracał uwagi na skromnego pastora, który cichym głosem prosił o widzenie z szefem... Kazano mu wrócić nazajutrz o godzinie ósmej.
Gdy dyżurny policjant znów oznajmił o jego przybyciu, Baxter podrapał się z zakłopotaniem w głowę.
— Wprowadzić go — rzekł.
— Czym mogę panu służyć? — zapytał na widok siwego staruszka.
Duchowny począł opowiadać o Croftonie, naszyjniku i o tym wszystkim, co oznajmił mu jego krawiec, czyli Raffles... Baxter mienił się na twarzy...
Sprowadzono Croftona. Wielebny Pussyfoot zapewnił, że w więźniu poznaje Fryderyka Croftona, wieloletniego urzędnika Stanu Cywilnego...
Wątpliwości prysły: Crofton nie mógł być złodziejem.
— Nowa sprawka Rafflesa — ryknął Baxter. — Pewien jestem, że to on! Muszę panu wyrazić moje ubolewanie, panie Crofton. Padł pan ofiarą pomyłki, Na szczęście mamy naszyjnik, który przed chwilą posłałem już do sędziego śledczego. Czy zna pan pastora, panie Crofton?
— Oczywiście... Pastor również zna mnie od dawna...
— Jest pan wolny. Niech pan zaczeka chwilę, chcę pana skonfrontować z Rafflesem...
Wprowadzono Minsterhalla. Na widok więźnia, Baxter zawołał ze zdumieniem:
— Kazałem wam sprowadzić Rafflesa, a nie kogoś innego!
Trucizna przestała już działać.
— To jest człowiek, którego zaaresztowaliśmy wczoraj, jako Rafflesa — odparł Marholm z flegmą.
— Trzeba być idiotą, aby wygadywać podobne bzdury — wrzasnął szef Scotland Yardu.
— To pan był właśnie tego zdania — rzekł Marholm spokojnie.
Tymczasem Minsterhall począł obrzucać Baxtera stekiem wyzwisk.
— Czy wie pan kim jestem? Do wszystkich diabłów, porachuję się z panem, gdy tylko stąd wyjdę. To skandali
Odgłos telefonicznego dzwonka przerwał na chwilę tę burzę. Marholm chwycił słuchawkę.
— Tu Marholm... Tak. Inspektor jest w biurze... To pan sędzia śledczy? Co takiego?... Tak, złodziej pereł jest tutaj... Osioł?... Kto taki?... Złodziej?... Ach nie... inspektor Baxter... W porządku, powtórzę mu to... Kolia jest fałszywa...
Sędzia śledczy widocznie odłożył słuchawkę, bo Marholm skręcał się po prostu ze śmiechu. Baxter czuł, że ziemia rozstępuje się pod jego nogami. Wszystkie wysiłki znów nie doprowadziły do pożądanego rezultatu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.