Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom II/Pycha/Rozdział XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XIV.

Ernestyna skwapliwie uchwyciła pierwszą sposobność zbliżenia się do pana de Macreuse; niecierpliwie oczekiwała ona tej rozmowy, ażeby się przekonać, czy jej nieufność ku niemu była uzasadnioną; tem więcej zaś poddawała się tej nieufności, że protegowany księdza Ledoux oznajmił pannie Helenie, że Ernestyna od pierwszej zaraz chwili silne i niezatarte uczyniła na nim wrażenie.
Pa doświadczeniu nabytem u pani Herbaut, wiedziała ona już, co sądzić o tych silnych i niezatartych wrażeniach, jakie wywołać miała jej piękność.
Pomyślawszy jednak o rozmaitych okolicznościach, które zwróciły jej uwagę na pana de Macreuse, przypomniawszy sobie ową głęboką boleść, którą okazywał po stracie swej matki, którą stwierdzał swoją jałmużną, a mianowicie owe anielskie i rzadkie cnoty, które panna Helena nieustannie pod niebiosa wynosiła, postanowiła sobie dokładnie ocenić ten wzór wszystkich zalet serca i głowy.
— Pan de Macreuse — myślała sobie w duchu — obudzi moje współczucie, powierzchowność jego jest przyjemna, smutek wzruszający, i gdyby nie przestroga pana de Maillefort, który mnie wobec samej siebie i wobec innych czynił nieufną, uczułabym może jaką skłonność ku niemu, uwiedziona może jego rzadkiemi i wysokiemi przymiotami, o których mi tak często mówiono, mimo wiedzy mojej uległabym pod wpływem panny Heleny i przystając na wybór, który mi ona wskazała, oddalałbym może panu de Macreuse, który, jak mówią, zdolny jest zapewnić moje szczęście, mą rękę. Zobaczę teraz, jaki byłabym uczyniła wybór. Wszakże mam niezawodny środek odróżniania prawdy od fałszu.
Ufając wyznaniu Heleny, pan de Macreuse pojmował bardzo dobrze, jak ważną i stanowczą musiała być rozmowa, dlatego też postanowił już oddawna z całą przezornością przystąpić do rzeczy, jak to oznajmił księdzu Ledoux.
Trzymając rękę Ernestyny w swej dłoni, pobożny młodzian zdawał się być owładnięty gwałtownem uczuciem i młoda dziewica czuła wyraźnie jak ręka jej tancerza drżała.
Zająwszy właściwe sobie miejsce, pan de Macreuse chciał dwa razy przemówić do panny de Beaumesnil, lecz zdawał się być przejęty tak silnem, tak naturalnem wzruszeniem, że za każdym razem widocznie się zarumienił... Ksiądz Ledoux podał był swemu wychowańcowi nieomylny prawie środek rumienienia się na każde zawołanie: to jest że trzeba pochylić na kilka sekund głowę i zatrzymać oddech.
To dosyć zręcznie zastosowane wzruszenie, objawiało się właśnie w pierwszych chwilach kontredansa, kiedy pan de Macreuse nie mógł jeszcze wiele mówić z Ernestyną.
Zresztą, założyciel Towarzystwa świętego Polikarpa nietylko że umiał z nadzwyczajną zręcznością i taktem uniknąć śmieszności, na jaką naraża się człowiek, który, udając głęboki smutek, zniewolony jest do tańczenia, ale nadto potrafił on jeszcze okazać się prawie zajmującym w oczach panny de Beaumesnil, pomimo dziwacznych zwrotów i figur tańca.
Obok tego jeszcze, powierzchowność pana de Macreuse była mu w tej mierze znakomitą pomocą. Ubiór zupełnie czarny, krój sukien nader wykwintny, czarne jedwabne wiązanie na szyi, obuwie i rękawiczki nieposzlakowanej doskonałości; wszystko to bardzo korzystnie zdobiło jego pospolitą postawę i rysy; a lubo kształty ciała jego były nieco za pełne jednak nie zbywało mu na pewnym powabie. W tańcu nie rzucał się, ale postępował tylko za taktem muzyki; te ruchy jego były wprawdzie powolne, lecz przyzwoite, chociaż czasami widać w nim było pewne omdlenie, i ociężałość, jakgdyby był przygnieciony brzemieniem ciężkiego smutku.
Dwa czy trzy razy pobożny młodzian utkwił w pannie de Beaumesnil bolesne i pełne rezygnacji spojrzenie, jakgdyby chciał powiedzieć:
— Obcy jestem uciechom świata, te zabawy, od których oddala mnie mój smutek, nie są dla mnie stosowne, lecz poddaję się tej bolesnej sprzeczności pomiędzy moją zgryzotą, a przyjemnościami, które mnie otaczają, ponieważ nie mam innego środka zbliżenia się do ciebie.
Zacny uczeń księdza Ledoux należał do znakomitej szkoły doskonałych aktorów, szkoły, w której się wyuczył mimiki wogóle i w szczegółach, spojrzeń pełnych znaczenia i nieśmiałości, westchnień, pełnych wyrazu i skromności; obok tego posiadał w dużym stopniu trudną sztukę przewracania oczu, przybierania skruszonej, pobożnej i niewinnej postawy, promieniejącej niekiedy ogniem mistycznym; dlatego też triumf jego był tak zupełny, że panna de Beaumesnil, pomimo nieufności, jaka ją opanowała, nie mogła uwolnić się od następującej myśli:
— Biedny pan de Macreuse! jakąż dla niego jest przykrością widzieć się wciągniętym do tej zabawy, w której przy smutku i boleści z powodu śmierci swej matki, prawie żadnego nie może brać udziału.
Lecz nieufność Ernestyny nanowo się zbudziła.
— Dlaczego on tu przyszedł? — pytała się w duchu — może tylko chciwość sprowadza go tutaj, a wiedziony haniebną nadzieją, zapomina o swoich troskach i boleściach?
Upatrzywszy nareszcie sposobną chwilę do zawiązania dłuższej rozmowy z Ernestyną, Macreuse zarumienił się jeszcze raz, i powiedział do niej głosem czułym, lękliwym i niemal błagalnym:
Rzeczywiście powinienem wydawać się pani bardzo niezręcznym... bardzo śmiesznym!
— Dlaczego, panie?
— Od samego początku tańca nie odważyłem się jeszcze ani jednego słowa przemówić do pani, lecz... moje pomieszanie... Obawa...
— To ja budzę obawę w panu?
— Niestety! tak jest, pani.
— Ależ panie, to wcale nie jest grzecznie powiedziane.
— Przyznam się pani, że ja nie umiem mówić grzeczności — odpowiedział Macreuse z dumnym smutkiem. — Nigdy nie mówię nic innego, jak szczerą prawdę; wspomniałem o obawie, jaką mnie pani natchnęła, obawa ta istnieje rzeczywiście.
— Jakimże to sposobem wzbudziłam w panu podobną obawę?
— Bo pani zakłóciła moje życie, mój rozum, bo od chwili, w której panią ujrzałem, obraz jej stanął pomiędzy mną i dwoma jedynemi przedmiotami mej pobożnej czci; wtedy opanowała mnie jakaś niepojęta trwoga, zostałem olśniony; dotąd żyłem tylko, ażeby się modlić do Boga, ażeby kochać i żałować mej matki, gdy tymczasem teraz...
— O mój Boże, jak to wszystko, co mi pan mówisz, jest nudne! Dziwi to pana? a jednak to prawda; gdyż widzi pan — dodała panna de Beaumesnil, udając nakazujący i lekkomyślny głos śmiesznie zepsutego i rozpieszczonego dziecka — ja mam raz na zawsze zwyczaj mówić wszystko, co mi tylko przez myśl przejdzie, inaczej bowiem byłabym zniewolona do obłudy.
Można sobie łatwo wyobrazić zdumienie pana de Macreuse, gdy usłyszał z ust Ernestyny podobne słowa i w ten sposób wyrzeczone; według objaśnień Heleny, spodziewał się znaleźć w pannie de Beaumesnil naiwną, a nawet nieco ograniczoną panienkę, która tylko do Boga myśli swoje wznosi; dlatego też, według tych objaśnień, starał się wszystkie swoje postępki i mowę zastosować do skłonności i wyobrażeń niewinnej, pobożnej dziewczyny.
Ale zbyt przebiegły, ażeby miał okazać swoje zdumienie, i gotów w razie potrzeby inną przybrać maskę, nadać inny obrót rozmowie, odpowiedniejszy charakterowi bogatej dziedziczki, ułożywszy usta do lekkiego uśmiechu, gdyż dotąd ciągle zachowywał rysy poważne i melancholiczne, pobożny młodzieniec odpowiedział:
— Ma pani słuszność mówiąc to wszystko, co pani na myśl przyjdzie, tem więcej że myśli pani muszą być tylko przyjemne, powabne?
— Otóż to, takie rzeczy daleko przyjemniej mi jest słyszeć, gdyż dotąd wcale pan nie był zajmujący.
— To zależy zupełnie od pani — odpowiedział Macreuse, ośmielając się już teraz na całkowity uśmiech i swoją smutną i tkliwą postawę zamieniając na weselszą — zawsze od pani zależeć będzie, smutek i żal na wesołość i szczęście zamieniać. Dla pani nic nie jest niemożliwem.
— Wszystko ma swój czas, panie; ja zrana podczas nabożeństwa, zdaję się być smutną, ponieważ kościół nie jest domem wesołości i ponieważ, dla przypodobania się pannie Helenie, czynię wszystko ze siebie, ale w duszy bawi mnie i śmieszy. Ale, ale, jakże pan znajduje mą toaletę?
— Zdaje mi się być najwytworniejsza, w swej zachwycającej prostocie odznacza się rzadką pięknością przy przesadnym stroju tych wszystkich dam; ale trzeba im to przebaczyć, i pani nie należałoby się zbytecznie chlubić tem, tamte potrzebują stroju, pani może się obejść bez niego. Pocóż upiększać to, co jest doskonałe?
— I ja tak myślałam — rzekła Ernestyna lekkomyślnie i z zarozumiałością, która już nie mogła być nieprzyzwoitszą — byłam przekonaną, że w mojej prostej, białej sukience przyćmię wszystkie inne panny i rozjątrzę je do ostatniego. Jakże to zabawnie, kiedy można obudzić zazdrość ludzi i dokuczyć im porządnie!
— Pani powinna być bardzo przyzwyczajoną do tej przyjemności i jest to rzeczą naturalną, że zazdrość innych sprawia jej przyjemność, jak to pani niedawno tak dowcipnie powiedziała.
— O! w rzeczy samej, ja niewiele mam dowcipu — odpowiedziała Ernestyna, udając najzupełniejszą głupotę — lecz jestem bardzo złośliwa, i nie mogę znieść, kiedy mi się kto sprzeciwiła, dlatego też nienawidzę wszystkich starych, którzy zawsze chcą prawić kazania młodym. Czy pan lubi starych ludzi?
— Trzeba czasem pozwolić wygadać się tym mumiom, bo to jedyna ich przyjemność.
A ponieważ w tej chwili nowy zwrot tańca przerwał dalszą mowę Macreuse’a, przeto nie omieszkał korzystać z tej sposobności, ażeby rysy swoje zupełnie przeistoczyć, przybierając wyraz wesoły, swobodny i w najwyższym stopniu wyzywający; zdawał się być żywszym, lżejszym. Zacny młodzieniec uśmiechnął się do siebie, wyprostował całą postać, podniósł czoło, i przy każdej zdarzonej sposobności wpatrywał się w pannę de Beaumesnil wzrokiem, który teraz był równie namiętny, jak dawniej skromny i lękliwy.
Przybierając tę nową postawę, wychowaniec księdza Ledoux myślał w duchu:
— Wybornie, dziewczyna jest obłudna i fałszywa kiedy umiała wprowadzić w błąd pannę de La Rochaigue co do swego charakteru; a może też ta zacna przyjaciółka, jak się domyślam, lękała się tylko zatrwożyć mnie, gdyby mi była wyznała prawdę o niej; w takim razie ona mnie nie zna należycie. Wolę przecież, że ta panienka jest głupia i zarozumiała, uważając się za dowcipną, piękną i zdolną zaćmić najpiękniejsze kobiety dzisiejszego balu. Mamy więc przed sobą obłudę, głupstwo i próżność; musiałbym już być bardzo niezręcznym, gdybym nie potrafił użyć korzystnie tych trzech najlepszych zalet. Teraz jeszcze wielkie zachodzi pytanie! Z istotą tak głupią, skromność na nic się ni przyda, pochlebstwo można przy niej jak najdalej posunąć; grzeczność powinna się tu zniżyć, aż do płaszczenia, bo dziewczyna ta jest zepsutem dzieckiem bogactw. Wie ona doskonale, że sobie na wszystko może pozwolić, i że każdy wszystko od niej zniesie, ponieważ jest najbogatszą dziedziczką we Francji.
I skoro Macreuse powrócił na swe miejsce, rzekł do Ernestyny:
— Przed chwilą wyrzucała mi pani, że jestem smutny. Nie powinna pani jednak myśleć, że teraz już jestem zupełnie wesoły; ale szczęście znajdowania się przy pani odurza mnie... a mnie tak jest potrzebne pewne roztargnienie, pewne odurzenie...
— Dlaczego, panie?
— Jeżeliby panna Helena... robiąc mi nadzieję... że pani... zwróciła może na mnie swą uwagę.... że pani... kiedyś... poznawszy mnie lepiej... uzna mnie za godnego... poświęcenia ci mego życia... jeżeliby panna Helena... omylić się miała...
— Ponieważ pan wspomina o pannie Helenie, nieprawdaż, że ona jest okropnie nudna?
— Prawda pani, lecz jest tak dobra...
— Wielka rzecz! dobra! pomimo tego jednak, powiedziała mi ona coś bardzo złego o panu.
— O mnie?
— Ale jeżeli pan woli, tyle dobrego, ale to tyle dobrego, żem sobie aż pomyślała: Mój Boże! jakże ten pan musi być nieznośny, ze wszystkiemi swojemi cnotami; człowiek, który jest tak doskonały, musi być bardzo niemiły w życiu, zawsze tylko siedzi w kościele, zawsze zajęty czynami pobożnemi, przy nim możnaby umrzeć z nudów. Ma się rozumieć, żem nie powiedziała tego pannie Helenie, ale mimo tego, to ciągle zajmowało moją myśl... Wystawże pan sobie teraz, ja, która dlatego tylko pragnę pójść za mąż, ażeby być wolną jak ptaszek, ażeby się bawić od rana do wieczora, ciągle być w towarzystwie, przewodzić w niem, być najmodniejszą kobietą w Paryżu, a mianowicie bywać na balach w operze. O! bale w operze! sama myśl o nich już mnie zachwyca. Doprawdy! na cóżby mi się zdało być tak bogatą, jak jestem, gdybym nie miała doznawać tych wszystkich przyjemności i gdybym nie mogła zaspokoić wszystkich moich życzeń? Lecz to jeszcze jest rzeczą najmniejszą!
— Kiedy kobieta jest tak bogatą, jak pani — odpowiedział pan de Macreuse, z przyciskiem — wtedy wszędzie jest królową, a przedewszystkiem też we własnym domu. Mąż, którego pani zaszczyci swoim wyborem, powinien, ażeby pozostać wiernym memu porównaniu, być pierwszym ministrem pani rozrywek i przyjemności; co mówię?....powinien być pierwszym sługą dworu pani: w tym charakterze powinien on być zawsze uległy i usłużny; jedynem jego zatrudnieniem winno być usiłowanie usunąć przed panią najlżejsze nawet troski życia, a znosić dla pani same jego kwiaty... ptaszek w powietrzu nie powinien być swobodniejszym od pani; jeżeli mąż twój pojmie swe obowiązki, pani przyjemność, życzenia i najmniejsze nawet chęci, wtedy wszystko to powinno być dla niego świętem. Nie jestże on niewolnikiem? Nie jestże pani bóstwem?
— To co innego, taka mowa, to się podoba! Jestem niemal gotowa pogodzić się, znowu z panem; ale według tego co mi panna Helena mówiła o panu, co ja sama widziałam...
— Cóżeś pani widziała?
— Widziałam pana naprzykład rozdającego ubogim jałmużnę... a nawet rozmawiającego z nimi...
— To prawda, pani... ja też...
— Co do mnie, panie, ja czuję niepokonany wstręt do biednych... jacyż oni są szkaradni w swoich łachmanach, aż obrzydliwość bierze!
— Wprawdzie, szkaradne są te łachmany i szkaradni ludzie, którzy je noszą, ale trzeba czasem i tym łotrom podać jałmużnę jaką, tak jak porzuca się zgłodniałemu psu kość, ażeby nas nie ukąsił; jest to tylko czysta polityka.
— Ah! teraz pojmuję, gdyż zastanawiam się nad tem, jak pan może zajmować się ludźmi, których sam widok sprawia obrzydzenie.
— O! mój Boże — zawołał Macreuse, stawając się coraz natarczywszym — nie powinna się pani dziwić niektórym pozornym sprzecznościom pomiędzy moją przeszłością a teraźniejszością; jeżeli one bowiem istnieją, pani tego jest winną, powinna mi je pani przebaczyć. Jakież były pierwsze moje słowa?... Wszakże przyznałem się pani, żeś zakłóciła moje życie?... Otóż! tak jest... miałem smutek, dziś nie mam żadnego... byłem pobożnym, teraz jedno jest tylko dla mnie bóstwo... pani!... Co się dotyczy cnót moich — dodał pan de Macreuse z szyderskim uśmiechem — nie lękaj się ich pani... zatrzymam jedne, to jest te, które się pani podobają, szczęśliwym zaś będę, jeżeli pozwolisz mi złożyć drugie u stóp swoich.
— Ah! jaki to nikczemnik! — rzekła do siebie Ernestyna — człowiek ten, ażeby wzbudzić we mnie zajęcie, udawał cnotliwego, pobożnego, litościwego, dobrego syna, a teraz wypiera się swych cnót, litości, matki, Boga, jedynie, ażeby mi się przypodobać i celu swojego tem pewniej dopiąć, ażeby mnie zaślubić dla moich pieniędzy, i te podłe skłonności, które ja udaję, nie oburzają go, on je chwali, wynosi pod niebiosa!
Nieprzyzwyczajona do takiego postępowania, panna de Beaumesnil, która dotąd zadawała sobie najcięższy gwałt, ażeby odegrać rolę przy pomocy której chciała wybadać skłonności i charakter pana de Macreuse, usłyszawszy ostatnie jego słówa nie była już w stanie dłużej ukryć niechęci i pogardy, które mimowolnie malowały się w jej twarzy.
Jak wszyscy zwolennicy tej szkoły, Macreuse nieustannie wpatrywał się w rysy osób, które usiłował przekonać lub podejść.
Bolesny wyraz oblicza paniny de Beaumesnil, jej gorzki i pogardliwy uśmiech, pewien rodzaj wstrętu, który tylko z trudnością tłumiła, wszystko to nagle odsłoniło panu de Macreuse myśli Ernestyny.
— Złapałem się — pomyślał — była to zasadzka... Ona mi nie ufała... chciała mnie doświadczyć. Udawała roztrzepaną, kapryśną, bezbożną, próżną, złośliwą... dlatego zapewne, ażeby zobaczyć, czy będę miał odwagę zganić ją, i czy miłość moja pomimo tego odkrycia nie ostygnie... dałem się wyprowadzić w pole, jak jaki głupiec... Ale czyż można było nie ufać temu młodemu, niewinnemu, szesnastoletniemu stworzeniu!... Lecz — rzekł jeszcze w duchu pojętny uczeń księdza Ledoux, nową uderzony myślą — jeżeli ona tylko udawała takie wady, musi więc posiadać dobre i szlachetne skłonności. Jeżeli mnie chciała doświadczyć, to musi mieć jakieś zamiary... Niema jeszcze nic straconego... powinienem teraz uczynić wielki, stanowczy krok.
Powyższe uwagi młodego pobożnisia trwały ledwie tylko jednę chwilę, ale chwila ta była dostateczną, ażeby się mógł przygotować do nowego przeistoczenia.
Ten krótki przeciąg czasu wystarczył także i pannie de Beaumesnil do uspokojenia jej bolesnych uczuć i nabrania nowej odwagi, tem więcej, że chciała już ukończyć tę próbę i ze wstydem, i pogardą odprawić swego zalotnika.
— Doprawdy, poświęciłby mi pan swoje cnoty? — rzekła Ernestyna — zdaje mi się, że trudno już być grzeczniejszym od pana. Ale taniec się już kończy, zamiast odprowadzenia mnie na moje miejsce, czybyś pan nie raczył towarzyszyć mi do tej galerji kwiatów, którą stąd widzimy za salonem? Musi to być miejsce zachwycające.
— Bardzo jestem szczęśliwy uczynić zadość pani rozkazowi, tem więcej, że pragnąłbym jeszcze powiedzieć pani słów kilka, a słowa te będą ważne... bardzo uroczyste.
Głos pana de Macreuse zmienił się już teraz zupełnie, był on poważny, niemal surowy.
Ernestyna, zdziwiona nadzwyczajnie, spojrzała ciekawym wzrokiem na swego tancerza, który znowu się okrył smutkiem jak na początku kontredansa, lecz nie była to już owa żałosna i tkliwa boleść, ale smutek surowy, prawie nawet groźny.
Coraz więcej zdumiona tą zmianą, którą Macreuse w drodze z salonu do galerji kwiatów całkowicie uzupełnił, i która, że tak powiemy, przybrała jakiś stanowczy charakter, panna de Beaumesnil szukała w milczeniu, jaka mogła być przyczyna tego dziwnego przeistoczenia jego powierzchowności.
Obszerna galerja, do której teraz przybyła, obstawiona była z dwóch stron kamiennemi wazonami, napełnionemi mnóstwem rzadkich kwiatów; na jednym jej końcu był urządzony wspaniały bufet; ponieważ w tej chwili wszyscy prawie tancerze odprowadzili swe damy na miejsca, przeto w ciągu kilku minut bardzo mało osób znajdowało się w galerji, a czas ten dostatecznym był panu de Macreuse, do powiedzenia Ernestynie tego, co jej wyznać zamierzał.
— Mogę się teraz dowiedzieć — zapytała sierota nie mogąc pojąć tej nagłej surowości przebijającej w rysach jej tancerza — mogęż się teraz dowiedzieć, co tak ważnego, co tak uroczystego miał mi pan oznajmić? Uroczystość... powaga... to prawie nudy... a wiadomo panu, że brzydzę się wszystkiem co jest nudne!
— Czy to będzie nudne czy poważne, upraszam panią, racz mnie wysłuchać, są to ostatnie słowa, które pani ode mnie usłyszy.
— Ostatnie... w tym kontredansie... zapewne.
— Ostatnie w życiu mojem.
W głosie, w rysach, w postawie pobożnego młodzieńca było coś tak bolesnego, tak dumnego, że panna de Beaumesnil była w najwyższym stopniu zdumioną.
Odpowiedziała przecież, starając się jeszcze uśmiechnąć:
— Jakto, panie, to ja pana już nie zobaczę? po tem wszystkiem, co mi panna Helena o panu powiedziała... o..
— Posłuchaj pani — rzekł Macreuse, przerywając Ernestynie; ja nie mogę dłużej udawać... dłużej przemawiać językiem, który mi jest obcym.
— O jakiemże to udaniu pan mówisz?
— Ażeby tu przybyć, usiłowałem stłumić ciężki smutek w mej duszy; spodziewałem się bowiem ujrzeć panią i znaleźć w pani tę pobożną, tkliwą, szlachetną, niewinną dziewicę, o której mi panna Helena powiedziała zbyt wiele dobrego. Do takiej dziewicy zwróciłem pierwsze moje słowa, noszące na sobie znamiona tego smutku, który mnie przygniata; ale słowa te w pierwszej zaraz chwili przyjęte zostały z szyderstwem i lekkomyślnością.
— Co ja słyszę? jakaż to mowa — pomyślała Ernestyna. — Cóż to będzie dalej?
— Wtedy, w duszy mojej powstała okropna wątpliwość — mówił dalej pan de Macreuse z gorzkim uśmiechem. — Myślałem, że pani nie posiada może przymiotów, które wielbiłem, i które spodziewałem się w pani znaleźć; przy tem bolesnem odkryciu, nie chciałem jeszcze zupełnie tracić nadziei, gdyż pierwsze słowa pani przypisywałem raczej lekkomyślności, nierozwadze jej wieku. Ale, niestety! szyderstwo, obojętność, brak religijności, próżność, malowały się w każdem słowie pani. Wtedy chciałem wykryć zupełną prawdę, i chociaż moje serce z każdą chwilą krwią się zalewało, chciałem wyrównać, przewyższyć panią w nieczułości na wszystko, co jest godnem politowania, w pogardzie wszystkiego, co jest świętem. Posunąłem się nawet tak daleko, że zdawałem się wypierać tego, co mi jest droższem nad życie: mojej wiary i pamięci mej matki, mej biednej matki — i drżąca łza błysnęła w samą porę w oczach wychowańca księdza Ledoux.
— On mnie chciał doświadczyć — pomyślała Ernestyna.
— Udawałem najwystępniejszy sposób myślenia — mówił dalej Macreuse z widoczną niechęcią — najbezbożniejsze zasady, a z pani strony, nie wyszło ani jedno słówko nagany, ani nawet najmniejsza oznaka zdziwienia! Nareszcie posunąłem pochlebstwo, podłość, nikczemność do najwyższego stopnia, a pani pozostała spokojną, żartowała jak dawniej, potwierdziła moje słowa, zamiast mnie okryć pogardą, na jaką zasłużyłem. Lecz próba ta zbyt długo już trwała, zbyt długo trwała dla mnie, gdyż równie była w oczach moich niespodziewaną jak bolesną. Teraz, wszystko się już skończyło. Wybacz mi pani, tę surową mowę, do której pewnie nie jesteś przyzwyczajoną; ale niech będzie pani przekonana, że życie moje poświęcę tylko kobiecie, która pod każdym względem godna będzie mej miłości i szacunku.
I z postawą pełną surowej, ale ciężko zasmuconej godności, pan de Macreuse ukłonił się Ernestynie i odszedł; panna de Beaumesnil osłupiała prawie ze zdziwienia.
— Ah! dzięki Bogu, omyliłam się! — pomyślała biedna dziewica z radością — tyle obłudy, tyle fałszu i nikczemności było niepodobieństwem! Pan de Macreuse był oburzony majem pozornem postępowaniem; otóż przynajmniej jedna szczera i szlachetna dusza!
Spostrzeżenia naiwnej dziewicy, która nie mogła porównać chytrości i walczyć z podstępami założyciela towarzystwa świętego Polikarpa, przerwane zostały przez panie de La Rochaigue i de Senneterre, które, widząc pannę de Beaumesnil oddalającą się z Macreusem do galerji, przybiegły skwapliwie, obawiając się, ażeby Ernestyna nie poszła do bufetu na lody; lecz znalazły ją samą.
— Cóż moje piękne dziecię! — zapytała pani de La Rochaigue — co tu robisz?
— Przybyłam tutaj odetchnąć nieco świeżem powietrzem, w salonie jest nadzwyczaj gorąco.
— Ależ moje dziecię, w galerji jest zbyt chłodno. Narażasz się na niebezpieczeństwo, możesz dostać kataru. Lepiej będzie, gdy wrócisz do salonu.
— Uczynię jak pani sobie życzy — odpowiedziała panna de Beaumesnil, i wróciła z obu damami do sali balowej.
W chwili, kiedy Ernestyna wracała do salonu ujrzała pana de Macreuse, który spojrzał na nią żałosnym wzrokiem, ale natychmiast się odwrócił, jakgdyby obawiał się, że dziewica może dostrzec jego bolesne wzruszenie, którego usiłował uniknąć i które pragnął ukryć.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.