Serce jak obłok/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Krzysztof Kamil Baczyński
Tytuł Serce jak obłok
Podtytuł poemat
Wydawca nakładem autora
Data wyd. 1941
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


6.

Czesała Światłołuna włosy ciemne
przed zwierciadełkiem strzaskanym potoku,
zanurzała wązkie ręce głęboko
ku swym oczom zielonych tajemnic,
które w wodzie się tliły i gasły
jakby z mroku utkane, a jasne.
Zeszły sarny do strumienia, wodę
tuląc miękko do wilgotnych twarzyczek,
przybliżały kosmaty policzek
do jej dłoni błękitnych od chłodu
i wznosiły nozdrza mokre i czarne
jakby w piersiach jej przeczuły sarnę.

Widział Tytan Światłołunę i pokochał,
rzucił stada gór lodowych i gromów

i co rano przed płynącym lasu domem
dzwonił pieśni na wydętych wiatru konchach,
aż z przestrzeni taki żal wywabił,
że na liściach osiadało łzami.
Tylko zdali ryczały porzucone lodowce
przystanąwszy w zasłuchane stada
i skręcone orkany jak owce
pobekując zawisły w powietrzu,
nawet ostre pociski deszczów
zwisły z nieba, stanęły nad ziemią
w kręgi pieśni zasłuchane niemo.

Tytan grając śpiew smutny w ciszę długo snuł
jakby ciemną nicią żalu niebo niebo rozciął wpół:


Szybują bąki wiecznych burz
chmurami wdół, chmurami wgłąb,
spadają deszcze szklanych róż
pośród mosiężnych wiatru trąb.

Widziałem w twych oczach las
wiodący sarnim rytmem w świat,
gdzie zamyślone ryby gwiazd
nad nawałnicą lat.

Uchroń mnie lotem swoich rąk
jak białych ptaków snu
od wędrujących za mną łąk,
od wędrujących gór.

Szybują burze, w burzach drży
mój własny groźny krok.
O schroń mnie w namiot twoich snów
przed stalą moich rąk.


Wyszła wtedy Światłołuna na brzeg światła
wpół się śmiejąc, pół po wietrze ręką wodząc
jak po grzbiecie zbudzonego pieśnią bawoła
i uniosła smutne oczy jak lecących chmur zwierciadła,
jak jaskółki zabłąkane późną nocą
w wirujących planet kołach.
Pół się śmiejąc pół śpiewając zawołała
jakby strumień ciepłym altem w niebo lała:
Jakże ty mnie chcesz Tytanie kochać
zadumaną w moich białych potokach;
jakże chcesz mnie w mocne dłonie uchwycić

kiedy nie wiesz czy to ja, czy moje odbicie?
Bo ja jestem nawpół prawdą, nawpół ciszą
jakby liście co w powietrzu — zanim spadną — wiszą.
Boję ja się twoich gór tętentu,
twoich wichrów jak lecące zwierzęta.
Kiedy rykną twe lodowce lawiną
moje oczy znikną w liściach, w kwiaty się rozpłyną.
Za wysoka będzie miłość z tobą
kiedy ty masz zamiast serca obłok.

Za wysoko było podjąć płacz z tej nuty,
gdzie go piersi wyrzuciły ponad przestrzeń,
gdzie go taki lodowaty wylał smutek,

aż zamarzły nieruchomo wszystkie ptaki na wietrze.
Tylko z powiek Tytanowi łabędź spłynął
zamiast łzy i w chmurach zginął.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Krzysztof Kamil Baczyński.